Trąd w Indiach to ciągle wyrok – bardzo często wyrok śmierci, ale najczęściej wyrok odrzucenia i ostracyzmu społecznego. Mimo tego, że żyjemy w XXI wieku i chorobę tę można już skutecznie leczyć, to w świadomości ludzkiej osoba trędowata traktowana jest jak margines i wyrzutek społeczny. Osoba zarażona i jej bliscy zostają wykluczeni, dzieci nie mogą chodzić do szkoły, a krewni tracą pracę.W swojej ostatniej książce „Trędowate kobiety czyszczą ryż” Paweł Smoleński z reporterską wnikliwością stara się pokazać całą złożoność historii hinduskiego ośrodka Jeevodaya.
Od zarania dziejów, trąd jawił się jako straszliwa choroba, za którą ciągnie się strach. Strach przez nieznanym, nieuleczalnym, zmieniającego fizycznie oblicza, zapisanym w Biblii jako kara, wciąż uznawanym, pomimo postępów medycyny, za monstrum nie do opanowania. Chociaż Indie jawią się jako kraj rozwinięty, to w pewnych kwestiach nadal jest zacofany – właśnie w kwestii ludzi trędowatych. Z powodu ostracyzmu społecznego osoby chore nie są w stanie funkcjonować w swoich miastach i miasteczkach. Dlatego też zmuszone są przenieść do ośrodka leczenia trędowatych, który nierzadko znajduje się setki albo i tysiące kilometrów dalej. Jedynie tam mają szansę na namiastkę normalnego życia. Ale jaka jest prawda?
W 1969 roku polski pallotyn kupił w Indiach kilkanaście akrów ziemi z myślą o niesieniu pomocy cierpiącym na trąd. Nazwał to miejsce Jeevodaya – Świt Życia. Wieści o osadzie szybko się rozeszły, zaczęli do niej przybywać zarówno chorzy z okolicy, jak i z bardzo daleka. Ojciec Wiśniewski zapisywał ich losy w swoim dzienniku, ale także porażki i sukcesy w rozwoju ośrodka. Chorzy funkcjonowali tu według rytmu wyznaczanego przez kościelne dzwony i pracę na rzecz osady. Jedną z tych czynności było czyszczenie ryżu. Trędowate kobiety wysypywały go na płaskie słomiane palety i podrzucały w górę tak długo, aż ryż gubił plewy. Każdego dnia były w stanie oczyścić w ten sposób kilkadziesiąt kilogramów ziaren. Ta praca przynosiła spokój. Zmieniło się to jednak wraz z przybyciem następców ojca Wiśniewskiego. Księża dostrzegli w osadzie szansę na wykorzystanie swojej władzy i wzbogacenie się – na wiele różnych sposobów. Surowe traktowanie, kary i kłamstwa, lekceważenie potrzeb i kpina ze sprawiedliwości. Ojcowie są tu bardziej strażnikami obranej przez siebie ‚moralności’, niż opiekunami niosącymi ukojenie i pomoc. Zamiast bliskości, dają ostre normy i stanowcze zakazy. W mieszkańcach społeczności stopniowo zaczęła dojrzewać świadomość, że jeśli się im nie przeciwstawią, wkrótce mogą na zawsze utracić miejsce do życia.
W swojej ostatniej książce Paweł Smoleński opisuje całą złożoność historii ośrodka Jeevodaya. W zamyśle miał napisać książkę o różnych tego typu ośrodkach na całym świecie, ale przed śmiercią udało mu się jedynie napisać rozdział o hinduskim miejscu. „Trędowate kobiety czyszczą ryż” nie jest obszerną lekturą, ale za to jej zawartość jest mocna i poruszająca. Momentami też wywołująca mdłości, kiedy autor szczegółowo opisuje ciała dotknięte trądem… Mimo wszystko ostatnia książka Pawła jest szalenie ważna, bo przełamuje krzywdzące stereotypy dotyczące ludzi cierpiących na trąd, a przecież dzisiaj choroba ta nie zagraża nam tak bardzo jak jeszcze 100 lat temu. W XXI wieku mamy skuteczne leki i metody leczenia trądu, ale w świadomości ludzkiej, nadal omija się ludzi chorych. Warto przeczytać, dla świadomości.


Czytałam tę książkę. Poruszająca i na długo zostaje w pamięci.