Marzenia są po to, żeby je spełniać. Kiedy to się dzieje, towarzyszy nam wspaniała mieszanina uczuć. Dopiero co wróciłam ze słonecznej Hiszpanii, gdzie spełniłam kolejne marzenie ze swojej bucket list, a emocje nadal we mnie buzują. Dzisiaj chciałabym opowiedzieć nie tyle o samym święcie, które Hiszpanie nazywają Las Fallas, a po naszemu – Święto Ognia, ale właśnie o tym spełnionym marzeniu. Od ładnych kilku lat co roku zbierałam się, żeby pojechać do Walencji, właśnie w tym konkretnym czasie, kiedy odbywa się hiszpańskie święto, ale zawsze coś – a to pieniądze się rozchodzą, a to cholernie drogie bilety lotnicze, a to nie ma miejsc w hotelach, a to inne plany się w tym czasie „urodziły”… W tym roku powiedziałam sobie: basta! Polecę tam, choćby nie wiem co. Przygotowania rozpoczęłam kilka miesięcy wcześniej – kupiłam bilety lotnicze i zabookowałam hostel, żeby nie zbankrutować w jednym momencie, zaplanowałam wszystko na tip-top, by w końcu zobaczyć słynną Fiestę da las Fallas. No i się udało. Byłam, zobaczyłam i…. No właśnie? Teraz się zastanawiam, dlaczego to było moim marzeniem… Ale o tym później 🙂
Fiesta de las Fallas, czyli Święto Ognia – skąd wywodzi się ta tradycja?
Fiesta de las Fallas, albo Fallas de Valencia to hiszpańskie Święto Ognia, które cieszy się międzynarodową sławą i co roku przyciąga setki tysięcy, jeśli nie miliony turystów. Każdego roku Walencja, w okresie między 15. a 19. marca nie zasypia. I to dosłownie – tłumy turystów nie tylko z całej Hiszpanii, ale również Europy zjeżdżają się do tego nadmorskiego miasta. Mówi się, że nawet 2 miliony ludzi przybywa w tych dniach do Walencji! Robi się wtedy ciasno, głośno i kolorowo, a na ulicach, w klubach i barach króluje dobra zabawa do białego rana. Zamienia się wtedy w miasto światła, huku petard, pokazów fajerwerków, pięknych falleras oraz przede wszystkim – ognia. W 2016 roku Fiesta de las Fallas została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Święto Ognia nie ma przypisanej konkretnej daty powstania. Najdawniejsze źródła dokumentujące podobne obrzędy datowane są na okres średniowiecza. Korzenie walenckiego festiwalu ognia śmiało można zestawiać z przedwiosennymi porządkami. Ludzie pozbywali się z domów starych rzeczy, kierowani potrzebą lub przesądem. Podobnie robili stolarze, którzy na dzień przed świętem swojego patrona – św. Józefa – przypadającego na dzień 20 marca, wyrzucali stare meble, rzeźby i inne odpady, a następnie je podpalili. Z czasem stosom płonących rupieci nadawano konkretne kształty – zaczęły powstawać kukły imitujące ludzkie postacie, ana czubkach stosów często umieszczano kapelusze. Święto Las Fallas w Walencji zaczęło nabierać coraz większego rozgłosu – mieszkańcy rozpoczęli konstruować figury i coraz więcej kukieł przybrali swoją odzieżą – tak narodziły się kukły zwane ninots. Potem wszyscy hucznie celebrowali nadejście wiosny na ulicach miasta. Zwyczaj ten, w miarę upływu czasu stawał się coraz bardziej popularny, zyskując w XX wieku popularność wśród hiszpańskich i międzynarodowych turystów. Ostateczny kształt Fiesta de las Fallas zyskała w latach 40-tych ubiegłego wieku, kiedy oficjalnie zaczęto składać kwiaty pod rzeźbą Virgen de los Desamparados (Matki Boskiej Porzuconych) na Plaza de la Virgen w Walencji.
Obchody Las Fallas łączą się z powitaniem wiosny i mają symboliczny oraz oczyszczający charakter. Ogień trawi stary świat i prowadzi do jego odnowienia w nowym cyklu życia. Nic więc dziwnego, że Las Fallas przypadają na przełom zimy i wiosny, zaraz przed równonocą.
Ninots, czyli łatwopalne dzieła sztuki
Najbardziej rozpoznawalnym elementem święta Fallas są oczywiście wspomniane wcześniej kukły, czyli ninots (jęz. kataloński). Figury poustawiane są w całym mieście, a ich liczba często sięga 700 sztuk! Tradycja nakazuje by każda większa ulica w Walencji przygotowała własną kompozycję. Wiadomym jest, że każdy zespół chce by ich kukły były największe i najładniejsze. Ograniczeniem są bardzo duże koszty takiego przedsięwzięcia, a pieniądze pochodzą ze składek mieszkańców. Pracę takie figury zleca się profesjonalnym projektantom fallas, którzy na długie miesiące przed rozpoczęciem fiesty zaczynają przygotowywać rzeźbę z mieszanki papieru, wosku oraz innych łatwopalnych materiałów, a następnie malują ją i bogato przyozdabiają. Niektóre z nich mogą osiągać nawet 30 metrów wysokości. Ja oczywiście nie widziałam wszystkich fallas, ale te, które spotkałam po drodze były prawdziwymi dziełami sztuki.
Ninots przedstawiające w humorystyczny sposób postaci lub sceny z życia publicznego lub fantastyki biorą udział w konkursie na najpiękniejszą kompozycję. Są one mniej lub bardziej realistycznym przedstawieniem otaczającego świata mieszkańców Walencji. Mogą mieć charakter satyryczny, komiczny lub być najzwyczajniejszym dziełem sztuki mówiącym o aktualnych wydarzeniach w kraju i na świecie. Ostatniego dnia Fallas de Valencia wszystkie kukły zostają publicznie spalone na ulicach i placach miasta. Zwyciężczyni konkursu ma przywilej bycia spaloną jako ostatnia. Niektóre najpiękniejsze kukły zostają ocalone przed spaleniem – w wyniku powszechnego głosowania lokalnych mieszkańców i można je podziwiać w Muzeum Fallas w Walencji.
Las Fallas – czego należy się spodziewać?
Wydawać by się mogło, że Fiesta de las Fallas, to „tylko” podpalanie pięknych figur i mnóstwo ludzi na ulicach Walencji. No nie. Całe kilkudniowe obchody podzielone są na poszczególne części, z których każda ma szczególne znaczenie. Czego należy się spodziewać w tych dniach w Walencji?
- Planta
Przez większą część marca każda dzielnica jest zajęta tworzeniem/ustawianiem swoich fallas, ale do nocy 15 marca muszą być ostatecznie ukończone, ponieważ następnego dnia sędziowie odwiedzają każdą z nich, aby głosować na swoje ulubione. Wybierają również jedno z ninot (dziecko fallas), które ma być uratowane przed spaleniem. Większość fallas niesie jakieś przesłanie – niezależnie od tego, czy chodzi o stanowisko polityczne, komentarz na temat aktualnych wydarzeń w kraju, czy odnoszące się do hiszpańskiej popkultury i historii. Zazwyczaj fallas są prześmiewczym komentarzem odnoszącym się do tamtejszej rzeczywistości.
- Ofrenda
- Mascletas
Choć finał Las Fallas odbywa się 19 marca, to już od początku miesiąca mieszkańcy mają możliwość obejrzeć pokazy wybuchów petard. Masclety – bo tak je się nazywa – mają miejsce na Plaza del Ayuntamiento o godzinie 14:00 każdego dnia. Pokaz sztucznych ogni trwa około 8 minut i obejmuje głośne i wybuchowe wystrzały. Petardy nie są szczególnie widowiskowe, ale robią dużo dymu i huku – eksplodujące fajerwerki tworzą efekt trzęsienia ziemi. W ostatnich dniach Las Fallas na plac przed ratuszem w Walencji gromadzi się mnóstwo osób, by „podziwiać” wybuchające fajerwerki. Natomiast 19 marca Masclety odpalane są też w każdej dzielnicy.
- Desperta
Dość bolesna pobudka dla tych, którzy przez całą noc poznawali uroki miasta. Od rana po ulicach każdej dzielnicy maszerują falleros w towarzystwie orkiestry, gdzie wszyscy wokół tańczą, śpiewają i walą w bębny. Nieustannie towarzyszy im huk wybuchających wokół petard.
- La Crema
Czy warto było czekać tak? Wnioski, emocje i przemyślenia
W trakcie tych trzech, jakże szalonych dni w Walencji, naszło mnie mnóstwo przemyśleń. Teraz zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak długo marzyłam, żeby wziąć udział w tym wydarzeniu… Oto do jakich wniosków doszłam:
- zero ekologii – ten punkt zdecydowanie powinien widnieć na pierwszym miejscu. Chociaż oficjalnie te figury wykonywane są głównie z wosku, papieru i drewna, to na własne oczy widziałam, że znajdziemy tam też plastik, no i trudno też ukryć topiący się styropian… Efektem tego są kłęby czarnego dymu ulatniającego się nie tylko do naszych płuc, ale przede wszystkim do atmosfery. Wydawało mi się, że Hiszpanie są nowoczesnym krajem, nastawionym na ekologię i dbającym o swoje środowisko, ale jak widać żyłam w błędzie.
- bezpieczeństwo na niskim poziomie – figury ustawione są na ulicach całej Walencji. Te największe znajdziemy w ścisłym centrum, ale również w dalszych zakamarkach miasta, w wąskich uliczkach nie trudno je znaleźć. Co prawda są one odgrodzone i w chwili ich podpalania tłumy obserwujących muszą odsunąć się na bezpieczną odległość. Plusem jest to, że żadna falla nie może zostać podpalona bez obecności strażaków, będących cały czas w gotowości. Nie mniej jednak, pomimo czujności bomberos, wystarczy sekunda nieuwagi i budynek zajmie się ogniem. Uliczki są tak wąskie, a figury wielkie i dotykają balkonów, więc istnieje ogromne ryzyko, że ogień z łatwością przedostanie się do domów.
- syf, kiła i mogiła – w dniu, w którym pojawiłam się w Walencji, zamarłam. Dosłownie. Dzikie tłumy pijanych ludzi przepychających się w każdym kierunku, zawalone restauracje, całkowity paraliż głównych ulic w centrum miasta, pozamykane atrakcje – oto, co przywitało mnie w Walencji. Spodziewałam się tłumów w tych dniach, ale jednak nie byłam przygotowana na aż tylu człowieków skupionych w jednym miejscu. Żeby wsiąść do metra, musiałam przeczekać trzy pociągi, a i tak wtedy ledwo wbiłam się do środka. Na ulicach Walencji walało się mnóstwo śmieci, a jakby tego było było mało – boczne uliczki śmierdziały moczem i innymi ludzkimi wydzielinami… Ja rozumiem – jest fiesta, trzeba celebrować, ale czy nie można kubka po piwie albo butelkę po innym alkoholu wrzucić do kosza na śmieci lub postawić obok niego, tylko rzucać pod nogi, albo rozbijać w drobny mak?
- strzelające petardy i fajerwerki – w Walencji spędziłam 3 pełne dni i miałam wrażenie, że znalazłam się w epicentrum jakiejś wojny… Przez 3 dni, od rana do późnej nocy, w każdym zakamarku miasta słychać było wybuchające petardy, non-stop. Nawet nie chce myśleć o zwierzętach, które utknęły w tym czasie w Walencji – trauma gwarantowana. Miarka się przebrała, gdy kilku gówniarzy rzuciło mi petardę wprost pod nogi… Oburzona zwróciłam im uwagę, że tak się nie robi, a oni tylko zaczęli się śmiać. Najciekawszym zjawiskiem było to, kiedy rodzice dawali petardy swoim małym dzieciom, nawet takim, które ledwo co zaczęły chodzić… Chyba nigdy nie doszło jeszcze do żadnej tragedii i nikomu ręki nie rozerwało, dlatego tak ochoczo wręczają je swoim pociechom. Dla mnie petardy i fajerwerki to żadna atrakcja (wręcz przeciwnie) i kompletnie nie rozumiem, czym tu się zachwycać. Miałam Hiszpanów za inteligentny naród, ale niestety bardzo się pomyliłam…
- sztuka zamieniająca się w zgliszcza – figury poustawiane na ulicach Walencji są przepiękne, rzekłabym nawet, że to prawdziwe dzieła sztuki. Stojąc na placu i przyglądając się płonącym kartonowym postaciom, doszłam do wniosku, że… to jest durnowate. Prze cały rok Hiszpanie przygotowują się do tego święta, produkując setki łatwopalnych figur, wydając na to ogromne pieniądze. Słyszałam, że taka fallera potrafi kosztować nawet 40 tys. euro! I tutaj nasuwa się pytanie – po co? Po co wydawać ciężkie pieniądze na coś, co i tak zostanie zniszczone? Po co skupiać swój czas i energię przez cały rok na coś, co za chwile przemieni się w zgliszcza? No ale jak to mówią – biznes is biznes, kto bogatemu zabroni, zastaw się a postaw się, itp.
- organizacja do doopy – czas w Hiszpanii płynie znacznie wolniej niż w naszej części Europy, a słowo mañana jest życiowym mottem ich mieszkańców. Niby do tego przywykłam, ale jednak nadal doprowadza mnie to do szewskiej pasji. Według oficjalnego programu ostatnie figury – te najpiękniejsze – mają zapłonąć punktualnie o północy, dlatego wszyscy czekają na kumulację tego święta. Jednak dopiero o 23:51 organizatorzy zaczęli przygotowywać figurę do podpalenia… Zanim wszystko rozstawili minęła dobra godzina, a moment zapłonięcia figury to 1:13. O ile ja cierpliwie wytrwałam, o tyle już dzieciaki czy osoby starsze – obcokrajowcy, którzy tak jaka ja przybyli specjalnie na tę fiestę, po prostu odpadli. Poza tym członkowie ekipy byli bardzo nieuprzejmi, odganiali ludzi jak natrętne muchy i cały czas na nas krzyczeli. No i na sam koniec postanowili (a było ich ok. 30 ludzików), że podejdą sobie prawie pod samą rzeźbę (bo im przecież wolno) i zasłonią wszystkim widok…
Czy pojechałabym ponownie na hiszpańskie Święto Ognia? ZDECYDOWANIE NIE. To jednak nie dla mnie. Tłumy pijanych i nieodpowiedzialnych ludzi zebranych w jednym miejscu nie wróży nic dobrego. Albo może się po prostu zestarzałam 🙂 Cieszę się jednak, że (w końcu) przybyłam do Walencji, wzięłam udział w obchodach Las Fallas i spełniłam jedno ze swoich marzeń. Mimo wszystko to ciekawe doświadczenie, ale dające dużo do myślenia. Jednak za nic nie pojadę tam w tych dniach ponownie do Walencji. Do samego miasta jak najbardziej jeszcze przybędę, bo prawdę mówiąc niewiele go zobaczyłam, a to co zapamiętałam, to syf, smród, tłumy ludzi i ucieczka przed strzelającymi wokół petardami. Chcę na spokojnie poznać miasto.
Wszystkie zdjęcia umieszczone w tym poście są moją własnością, chyba że zaznaczono inaczej. Kopiowanie i używanie bez mojej zgody jest zabronione.
Ależ tam kolorowo widzę, że wyprawa się udała.
Nabrałam ochoty na taką wycieczkę. Może moje marzenie też się spełni.
Zdjęcia piękne i zachęcające do odwiedzenia Walencji w tym czasie. Opis… dobrze, że nie pominęłaś ciemniejszej strony tego wydarzenia.