31 grudnia. Mój „ulubiony” dzień w roku 🙂 Zapewne zdążyliście się zorientować, że nie pałam sympatią do celebrowania Sylwestra 🙂 Jednak czuję się w obowiązku posumować jakoś ten rok, nim minie północ. Ten czas leci jak oszalały. Zaczęło mnie to przerażać. Nawet nie zdąży się człowiek obejrzeć, a kolejny rok już za pasem 🙂
Mijający rok był przełomowy. Głównie ze względu na to, że zmieniłam cyfrę z przodu 🙂 Tak naprawdę nie wiele się zmieniło poza tym, że przekroczyłam magiczny próg i mam względem siebie większe wymagania. Ale histeria związana z ukończeniem 30. roku życia była przeogromna 🙂 Nie jest tak źle, jak myślałam 🙂 Żyję, a świat się nie skończył, więc jest ok 🙂 Miałam za to wspaniałą imprezę urodzinową, ze swoimi wspaniałymi przyjaciółmi. Dzięki Nim na pewno zapamiętam ten dzień na zawsze 🙂 Dziękuję, że ze mną byliście i mnie wspieraliście :* Mimo wszystko to był dobry rok. Naturalnie nie zrealizowałam wszystkich planów, jakie sobie wyznaczyłam, ale wszystko przede mną 🙂
Podróże to jest to, co lubię najbardziej. Mijający rok przyniósł mi wiele interesujących i wspaniałych destynacji. Po raz pierwszy wystawiłam nos poza Europę i wiecie co? Spodobało mi się i to bardzo! 🙂 Nie jest tak źle poza naszą „cywilizowaną” i cudowną Europą – tam również jest jakieś życie 😀 W przyszłym roku mam w planach podbój kolejnych terytoriów na innych kontynentach 🙂 Póki co w tym roku zajrzałam do 10 krajów, w tym 4 nowe: Ukraina (Kjów), Portugalia (Porto), Niemcy (Berlin), Litwa (Kowno), Słowenia (Lublana, Kranj, Bled, Bohijn, Piran, Koper), Wrocław (trzykrotnie), Wielka Brytania (dwukrotnie Coventry, Londyn), Węgry (Budapeszt), Hiszpania (Madryt, Barcelona), Kazachstan (Astana, Ałmaty, Kanion Szaryński, Ałtyn Emel, Kaindy, Kolsai Lakes), Jakubów, Rumunia (Bukareszt). Pewnie dla niektórych żaden wyczyn, bo moich znajomych nosi po całym świecie, po dalekich krańcach kuli ziemskiej – czego im szczerze zazdroszczę. Dla mnie jednak każda podróż jest także podróżą w głąb siebie. Dzięki każdemu wyjazdowi, nawet krótkiemu wypadowi poza miasto, uczę się czegoś nowego. A przecież o to w tym wszystkim chodzi. 🙂 Nie o „zaliczanie” kolejnych krajów i kolekcjonowanie stempli w paszporcie. Chociaż nie będę ukrywać, że kiedy dostałam kazachskie pieczątki, cieszyłam się jak małe dziecko z otrzymanego lizaka 😀 Ciekawe jest to, że w poprzednim roku również odwiedziłam 10 krajów, w tym 4 nowe 🙂 Przypadek? Nie sądzę 🙂
Największym zaskoczeniem podróżniczym mijającego roku bezapelacyjnie była wyprawa do Słowenii. Ten kraj wielkości województwa Mazowieckiego jest po prostu przewspaniały! Nie spodziewałam się, że na tak niewielkim terenie może znajdować się tyle skarbów i perełek! Nie chodzi tylko o zjawiskową naturę czy klimatyczne miasteczka, ale przede wszystkim o wspaniałych ludzi. Mieszkańcy tego kraju są niesamowicie życzliwi, pomocni i uśmiechnięci. Sprawili, że nawet ja uśmiechałam się sama do siebie spacerując uliczkami Lublany czy Piranu! A to nie lada zjawisko, bo praktycznie nigdy tego nie robię J Nawet Słowenkę poznaną w Barcelonie polubiłam od pierwszego wejrzenia. Niezwykle sympatyczna dziewczyna, z którą do tej pory mam kontakt i z którą planujemy kolejne wspólne wyprawy do Hiszpanii 🙂 Z kolei podróż po Kazachstanie, która miała być „wyprawą życia”, wróciłam totalnie wymiętoszona i zmęczona fizycznie. Nie wiem czemu tak się stało, bo uważam, że Kazachstan jest również cudownym krajem i każdego zachęcam, żeby tam pojechał. Może dlatego, że pobyt tam był nieco za długi (16 dni urlopu to dla mnie jednak za długo) i nie do końca wszystko rozplanowałyśmy. W rezultacie pod koniec wycieczki na 4 dni utknęłyśmy na południu kraju, w mieście Ałmaty, dawnej stolicy Kazachstanu. Miasto reklamuje się jako „tysiąca kolorów”, ale dla mnie to miasto smogu, korków, rozkopanych ulic i kurzu. Na dodatek Ałmaty nie są duże i nie oferują dużo rozrywek ciekawskiemu podróżnikowi, który długo nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu. Brrr…. Na samo wspomnienie aż ściska mnie w żołądku. No i po latach w końcu powróciłam do swojej ukochanej Barcelony ❤ Szczerze przyznam, że niewiele się tam zmieniło, również moja miłość do tego miasta pozostaje niezmienna 🙂
Z nowości, których wcześniej nie doświadczałam, było zaliczenie nieudanej próby posiadania kociaka. Nieudanej, gdyż niestety nie pobył u mnie długo 😦 Znalazłam kota idealnego: pięknego i inteligentnego, jednak z moim trybem życia skazałam go na samotną egzystencję. Założenie było takie, że kot ma mnie zatrzymać w domu, a w rzeczywistości to i ja nie czułam się dobrze zostawiając go samego, ani on czekając na mnie całymi dniami. Łobuz był z niego totalny, ale kochałam go całym sercem. Ten kociak uświadomił mi, że ciągle są we mnie pewne emocje, o których myślałam, że dawno temu już się ulotniły. Co więcej, obudził dotąd nieznane mi uczucia. Nie była to łatwa decyzja, ale wierzę, że lepiej mu teraz u innej rodziny, która ma dla niego znacznie więcej czasu. Po jego oddaniu wypłakałam chyba wszystkie łzy, jakie w sobie miałam, bo od tamtej pory nie potrafię uronić ani jednej łezki. Nadal na samo wspomnienie o nim serce mi pęka 😦
Ważnym wydarzeniem był koncert Shakiry – mojej idolki i bogini, jeszcze z czasów, kiedy byłam zbuntowaną nastolatką. Kolumbijska gwiazda nie ma sobie równych, prawdziwa z niej profesjonalistka, a przy tym ciepła i skromna osoba. Na koncert musiałam lecieć aż do Madrytu. Co prawda nowa data koncertu (wydarzenie przeniesione z poprzedniego roku) w ogóle mi nie pasowała i zastanawiałam się nawet, czy nie zwrócić biletu. Jednak doszłam do wniosku, że nie mogę stracić takiej okazji – kolejna może się prędko nie pojawić. Nie żałuję żadnej chwili spędzonej w stolicy mojej ukochanej Hiszpanii, ani żadnego grosza, który wydałam na ten wyjazd. Spełniłam jedno z najważniejszych marzeń w swoim życiu! 🙂 A jak wiadomo – marzenia są, po to by je spełniać 🙂
Innym wydarzeniem, w którym uczestniczyłam to koncert mojej drugiej idolki – Beyonce i jej męża Jaya-Z. Gwiazdorska para przyjechała do Warszawy, więc tym razem daleko nie musiałam jechać 🙂 Beyonce ubóstwiałam od małego, ale teraz już tak za nią nie szaleję. Owszem, lubię i nadal słucham jej piosenek, ale to już nie to samo co kiedyś. 5 lat temu artystka także przybyła do stolicy, tylko wtedy była sama. Pamiętam, że nie zachwycił mnie jej koncert, a nawet wyszłam z lekką nutką niedosytu i niesmaku. Miałam ogromne oczekiwania, a poniekąd zawiodłam się wtedy. Mimo wszystko, po latach postanowiłam dać jej drugą szansę i wybrać się na koncert słynnej gwiazdorskiej pary 🙂 I tym razem mnie nie zawiedli. Byłam pod ogromnym wrażeniem i chętnie wybrałabym się jeszcze raz.
A jakie oczekiwania na 2019? Odpowiedź brzmi: żadnych. Zaskoczeni? Widocznie stawiam za wysoką poprzeczkę niebiosom i wszechświat nie potrafi spełnić moich pragnień, dlatego w nadchodzącym roku mam nowe motto: żadnych oczekiwań! 🙂 Oczywiście mam mnóstwo planów, zarówno tych osobistych, jak i podróżniczych, ale nie chcę się o nich rozpisywać. Za rok się dowiecie, czy udało się wszystko osiągnąć, czy też nie 🙂
Jedyne, czego sobie życzę, to zerwanie kontaktu z toksycznymi ludźmi, którzy wysysają moją energię i wykorzystują emocjonalnie. Wbrew pozorom nie jest to takie proste, jak się wydaje. Kilka tego typu relacji udało mi się zakończyć, chociaż kilka jeszcze pozostało. Trzymajcie kciuki, żebym konsekwentnie do tego dążyła 🙂
Tymczasem udanej szampańskiej zabawy sylwestrowej. W Nowym Roku życzę, żeby Wam się wszystko poukładało i to, co zaplanowaliście – doszło do skutku. Wiele miłości, zdrowia psychicznego i fizycznego, wspaniałych ludzi wokół siebie rozsądnego podejścia do życia oraz fascynujących i uzdrawiających duszę podróży!
Jak zwykle retrospekcja mijającego roku:








































