Azja · Kazachstan · W podróży

Ałtyn Emel. Dziki wschód Kazachstanu

Co mi się kojarzyło z Kazachstanem zanim się tam pojawiłam? Przede wszystkim z ogromnymi przestrzeniami. I miałam rację, bo odległości – nie tylko w miastach i między miastami – ale również na łonie natury są przeogromne. Znajdujący się na południu kraju Park Narodowy Ałtyn Emel jest tego żywym dowodem.

Na pierwszy rzut oka Ałtyn Emel przypomina powierzchnię księżyca. Wydaje się, że poza żwirową „drogą”, jakimiś pojedynczymi suchymi badylami po poboczach oraz oddalonymi szczytami górskimi nic nie ma. Sceneria rodem z amerykańskich westernów. Park wygląda na miejsce surowe i nieprzyjazne do zamieszkania, ale to tylko pozory, ponieważ obfituje w zamieszkujące go istoty –  około 270 gatunków zwierząt. Miałyśmy szczęście, bo w trakcie podróży widziałyśmy stado dziko żyjących wielbłądów 🙂 Moje współtowarzyszki widziały również węże i setki myszoskoczków (?), które niczym torpedy uciekały przed naszym samochodem.

No właśnie, bez własnego środka transportu ani rusz. Park zajmuje powierzchnię 4600 km kwadratowych, dlatego warto przyjechać tu na dłużej niż jeden dzień. Tym bardziej, że główne atrakcje dzielą spore odległości. Park leży na wysokości 1000–1200 m n.p.m. i prawie ze wszystkich stron otaczają go góry. Na jego obszarze występują pustynie, półpustynie, kamieniste i gliniaste równiny, a także wszechobecny step. Co ciekawe, w czasach sowieckich wstęp na teren Ałtyn Emel był zabroniony, a Park Narodowy utworzono dopiero w 1996 roku, zaś 6 lutego 2002 roku został zgłoszony do wpisania na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Nazwa „Ałtyn Emel” oznacza Złote Sidło, a jego nazwę nadał sam Chingis Chan. Wielkiemu wodzowi najprawdopodobniej skojarzyła się ona z nim którąś z przełęczy, ale do dzisiaj nie jest wiadomo z którą.

Na terenie parku znajdują się 3 obozy campingowe. My korzystałyśmy z dwóch (a na każdym z nich nie chcieli od nas żadnej zapłaty!). Na pierwszym campingu tzw. „rangersi” (czyli strażnicy parku) urządzili nam powitanie godne samej Królowej Elżbiety. Na „dzień dobry” przynieśli nam po kieliszeczku wysokoprocentowego lokalnego trunku (ichniejsza wódka), a potem przepyszne, świeże warzywa do kolacji. Ci bardziej dżentelmeńscy pomogli nawet rozbić namiot naszym współtowarzyszkom. Potem zafundowali nam niebanalną atrakcję jaką było podziwianie karpiowatych ryb w ich stawiku 🙂 Na sam koniec urządzili huczne „przyjęcie” w postaci ogniska pod rozgwieżdżonym niebem. Alkohol lał się strumieniami, meteoryty spadały z nieba, a śpiewom nie było końca. „Rangersi” śpiewali swoje ludowe pieśni, co było bardzo miłym i pozytywnym doświadczeniem, po czym na nasze nieszczęście kazali nam śpiewać jakieś polskie przyśpiewki. Na nieszczęście, ponieważ żadna z nas nie znała do końca całego tekstu piosenki, co wcale nie jest żadnym powodem do dumy… Następnego dnia rano spakowałyśmy nasze manatki i pognałyśmy przed siebie, a konkretniej ku czekającej nas przygodzie  – ku Śpiewającej Wydmie!

Śpiewająca Wydma

Pojawiłyśmy się tam z samego rana, około godziny 9:00. Myślałyśmy, że będziemy jako pierwsze, ale nasze zdziwienie nie miało końca, gdy na miejscu okazało się, że niemal cały parking jest zastawiony samochodami, a ludzie już nawet schodzili ze szczytu. Nie chodziło już tylko o wszechobecne tłumy turystów, ale przede wszystkim o temperaturę. W sierpniu, na południu Kazachstanu żar leje się z nieba, a chcąc uniknąć udaru w trakcie wspinaczki, postanowiłyśmy zdobyć szczyt z samego rana. Jak się okazało, im wyżej się wspinałyśmy, tym temperatura proporcjonalnie wzrastała. A wchodzenie do góry po rozżarzonym piasku nie jest najłatwiejszym zadaniem 🙂 Na szczęście udało się wejść na szczyt, mimo palpitacji serca i prawie wyplutych po drodze płuc 🙂 Widok na szczycie był oszałamiający – wydma jest długa na 2–3 km i wysoka na 120 m. Niestety, nie miałam okazji usłyszeć jak śpiewa 😦 Może wszystko przez to, że w trakcie wspinaczki nasypał mi się piasek do uszu? 🙂

A dlaczego nazywana jest śpiewającą? W odpowiednio wietrznych warunkach (podobno) emituje charakterystyczny, dudniący odgłos, który powstaje w wyniku wibracji wywołanych przez osypujący się piasek. Natomiast według legendy są to dźwięki wydawane przez dusze pochowanych pod piaskami wojowników, w tym samego Czyngis Chana!

Góry Aktau

Gdy stoczyłyśmy się z wydmy, dalej pognałyśmy w kierunku niezwykłego pasma górskiego Aktau. „Aktau” oznacza białe góry, ale wzgórza wyglądają tak jedynie z daleka. To perełka Parku Narodowego Ałtyn Emel. Obszar rozciągający się na ok. 50 km kwadratowych pełny jest kanionów i różnokolorowych skał. Z bliska dolina mieni się całą paletą barw: żółtą, rudą, czerwoną, a nawet błękitną i zieloną. Kolorowe skały tworzą niesamowity efekt. Nie da się ukryć, że tamtejsze tereny są piękne, ale także bardzo niegościnne. Ze względu na piekielne temperatury, na spękanej słońcem ziemi nic tam nie rośnie.

Zanim dojechałyśmy na miejsce, żar lał się z nieba, było chyba z 1000 stopni Celsjusza. Nawet oddychać było trudno, a co dopiero wspinać się po kolorowych górach. Nie chcąc ryzykować udarem, pokręciłyśmy się chwilę w kółko robiąc kilka zdjęć oraz próbując nie usmażyć się w promieniach kazachskiego słońca. Wyjechałam stamtąd z pewnym niedosytem i żalem, że nie udało się wejść wyżej i popatrzeć na te cuda natury z innej perspektywy. No cóż, mam powód, żeby tam jeszcze wrócić, chociaż zapewne o innej porze roku niż sam środek lata 😉

Drugi nocleg spędziłyśmy na innym campingu, sporo oddalonym od poprzedniego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że publiczny obóz znajdował się na prywatnej posesji kazachskiej rodziny! Oczywiście oni również nie chcieli od nas żadnej zapłaty za nocleg. Nie oczekiwałyśmy żadnych luksusów, jak to na campingach bywa, ale spocona i oblepiona piaskiem, marzyłam tylko o prysznicu. Naturalnie bieżącej wody tam nie było, a tym bardziej żadnego prysznica –  jedynie staw, do którego spływały wszystkie brudy i pomyje. Na szczęście obok płynęło sobie źródełko z krystalicznie czystą i lodowatą wodą. Nie pozostało nam nic innego, jak napełnić dużą butelkę, wziąć kubek do polewania i udać się w ustronne miejsce schowane w krzakach. Muszę przyznać, że pierwszy raz w taki sposób „brałam prysznic”, ale desperacja sięgnęła zenitu 🙂 Lodowata woda ze źródełka przedostała się nawet do mojego szpiku kostnego 🙂 Jak się potem okazało, mieszkańcy tamtejszej wsi mają swój prysznic, a jakże! Przecież jaki wstyd byłoby nie mieć. Następnego ranka młody chłopak zaprowadził nas do tej „łazienki”. Prysznic wyglądał następująco: przez pękniętą (i zardzewiałą) rurę wydostawała się wątpliwego koloru woda, która wpadała wprost do kolejnego (również wątpliwego) bajorka. Sądziłam, że temperatura wody będzie zbliżona do tej w źródełku i po raz kolejny moje wewnętrzne organy zostaną zamrożone. Ale nie – o dziwo czynność higieniczna odbywała się w iście ekskluzywnych warunkach: wokół otaczała nas dzika natura, woda okazała się cieplutka, a dodatkowo posiadała jakieś cenne składniki mineralne. Aż tak bardzo ciekawa nie byłam, więc nie wnikałam co tam w niej siedzi – na pewno wyczułam siarkę 🙂 Mało tego, całe przedsięwzięcie odbywało się nieopodal domowego gospodarstwa, a więc z dodatkowymi atrakcjami w postaci kilku wpatrzonych w nas ciekawskich par oczu 🙂 Ale wiecie co? Miałam totalnie gdzieś, że mogę być podglądana. Taki „prysznic” na łonie natury był niesamowitym przeżyciem, które z sentymentem zawsze będę wspominać 🙂

Następnego dnia rano, spakowawszy nasz dobytek, wysuszyłyśmy w stronę  zachodzącego słońca. A konkretniej –  do innych atrakcji, jakie oferował nam Kazachstan. Ale o nich opowiem w kolejnym poście 🙂

Wszystkie zdjęcia umieszczone w tym poście są moją własnością, chyba że zaznaczono inaczej. Kopiowanie i używanie bez mojej zgody jest zabronione.

29 myśli na temat “Ałtyn Emel. Dziki wschód Kazachstanu

  1. Swietne zdjecia 🙂 zazdroszczę takiej wycieczki, a swoja droga troche mnie zaskoczylas, bo myslalam ze w Kazachstanie nie ma nic ciekawego. Musze zrewidowac poglady xD

  2. Uwielbiam takie miejsca. Oglądając Twoje zdjęcia przypomniała mi się dawna wyprawa do Maramureszu, zapomnianego regionu Rumunii. To zupełnie inny świat i bardzo podobny widzę na Twoich kazachstańskich fotografiach.

  3. Nie wiem czemu wydawało mi się, że tam jest zimniej…Piękne zdjęcia i widoki. Do tego mieszkańcy wydają się bardzo gościnni. Nigdy nie myślałam o podróży tam, ale może jednak zmienię zdanie ;). Zostaję tu na dłużej ;).

  4. Piękne i urokliwe miejsce 🙂 Gdybym na początku nie przeczytała, że chodzi o Kazachstan, nie domyśliłabym się tego. Kazachstan zawsze kojarzył mi się z pustym, szarym miejscem

  5. Kazachstan jest od jakiegoś czasu na mojej liście podróżniczej. Chciałam zrealizować plan w styczniu, ale jestem zbyt ciepłolubna 🙂

  6. Pięknie ujęte miejsce 🙂 Sama z chęcią wybrałabym się na taką wyprawę prawie na koniec świata

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s