Nie będę pisać o zaletach podróżowania, bo powstało na ten temat miliony artykułów, a nawet całe księgi. Wiem też, że niektórzy nie lubią podróżować w żaden możliwy sposób, a opuszczenie swojego miejsca zamieszkania jest dla nich najgorszą karą. Nie potrafię tego zrozumieć, ale z trudem akceptuję taki stan rzeczy. Ja całkowicie uzależniłam się od podróżowania. Świat jest taki piękny i interesujący, że nie sposób usiedzieć w jednym miejscu! Każdy swój grosz wydaję na podróże 🙂 Wychodzę z założenia, że jest to wspaniałe uzależnienie 🙂 Kiedy wracam z jednej wojażki, już w myślach planuję kolejną. Chociaż za każdym razem wracam padnięta i cieszę się, że mogę posiedzieć trochę w ciszy i spokoju we własnym domu, to jednak chwilę potem już nie mogę znaleźć sobie miejsca. Tak było ostatnio, gdy wróciłam z Macedonii. Ledwie weszłam do domu, z przyrzeczeniem, że nie ruszam się z niego do końca tygodnia (tylko do pracy). Rozpakowałam się, wstawiłam pranie, zasiadłam przed komputerem by nadrobić zaległości. Po godzinie nie mogłam usiedzieć już na miejscu. Zadzwoniłam do kilku znajomych i wyciągnęłam ich na spacer. Tyle mnie widzieli we własnym M1. No i to by było na tyle jeśli chodzi o moją silną wolę i postanowienia 🙂
Mojej mamie mówię jeden, dwa dni przed podróżą, że wybieram się w dane miejsce. Nie chcę jej ani denerwować, ani nie chcę, żeby ona mnie denerwowała i stresowała, bo zawsze kreuje czarne scenariusze. Niestety przed wyjazdem do Macedonii popełniłam ten błąd i powiedziałam jej o moich planach na tydzień przed wyjazdem. Potem musiałam znosić najpierw codzienne telefony mające na celu wyperswadowani mi tego szalonego pomysłu, a potem codzienne telefoniczne meldowanie się, czy nadal żyję. Jak widać przeżyłam i mam się znakomicie 🙂 Już dawno temu nadała mi przydomek „powsinoga”, ale najwidoczniej nadal nie potrafi zaakceptować, że tak faktycznie jest 🙂
Ale tak, to szczera prawda, stuprocentowa ze mnie „powsinoga”. Nie potrafię usiedzieć długo w jednym miejscu. Na samą myśl o wczasach all inclusive robi mi się niedobrze. Oczywiście rozumiem ludzi, którzy w ten sposób odpoczywają i nikogo nie mam zamiaru krytykować czy oceniać. Sama tak przecież podróżowałam i pewnie kiedyś jeszcze będę się relaksować w taki sposób. Po prostu takie poznawanie świata, na tym etapie mojego życia, nie jest dla mnie. Owszem, lubię plażować i zażywać kąpieli słonecznych na piaszczystych plażach, ale więcej niż dwa dni nie wytrzymam. Po prostu uwielbiam jak coś się dzieje, jak zmieniają się miejsca, krajobrazy i ludzie. Dlatego też lecąc do danego kraju, przemieszczam się miedzy miastami. Organizuję sobie czas w taki sposób, żeby jak najwięcej zobaczyć. I prawda, że z każdym razem przeklinam siebie w duchu, że po co mi to było, że ciągle gdzieś w drodze, że nie ma czasu na naładowanie baterii. I za każdym razem obiecuję sobie, że moja następna podróż będzie do miejsca (np. do mojej ukochanej Barcelony), w którym będę mogła połączyć i odpoczynek, i odkrywanie ciekawych miejsc. Jak już wcześniej wspomniałam jak to bywa z moją silną wolą 🙂 Wracam do Warszawy fizycznie jeszcze bardziej zmęczona niż wyjechałam, ale za to psychicznie „zresetowana”. Ale przecież o to w tym chodzi 🙂
Podróżowałam na wiele sposobów: wczasy all inclusive, wycieczki zorganizowane, romantyczne podróże z ukochanymi, wypady z paczką przyjaciół, wyjazdy z koleżankami, wojaże solo. Muszę przyznać, że ten ostatni sposób jest moim ulubionym 🙂 Nie znaczy to jednak, że jestem aspołeczna i nie chcę już nigdy mieć towarzysza podróży. Nie. Lubię podróżować z kimś, ale jednak podróże solo (proszę nie mylić z samotnymi) są z perspektywy czasu najlepszym dla mnie rozwiązaniem. Na tym etapie mojego życia.
Jak to wszystko się zaczęło? Jeszcze dwa lata temu na samą myśl o podróży w pojedynkę dostawałam gęsiej skórki. Jak to sama? Przecież to ani bezpieczne, ani przyjemne. Planując każdą podróż, brałam pod uwagę swoich znajomych, pytając ich czy nie chcieliby pojechać gdzieś razem ze mną. Początkowo wszyscy bardzo entuzjastycznie podłapywali temat: „Tak Klaudia! Pewnie! Jedziemy, będzie fajnie!”. No to super, myślałam. Jednak kiedy przyszedł moment zakupu biletów lotniczych lub organizacji wyprawy, nagle ta entuzjastycznie nastawiona osoba albo już jednak nie chce tam jechać, albo nie może bo w pracy problemy, albo nie ma pieniędzy, albo ma już coś zaplanowane w tym terminie, albo właśnie z kimś się związała i nie wyobraża sobie kilkudniowej rozłąki. Zawsze coś… Basta! – rzekłam któregoś dnia. Nie chcę tracić swojego życia i nie zaprzestanę spełniać swoich marzeń, tylko dlatego, że ktoś nie ma ochoty, albo nie może mi towarzyszyć! Jestem silną osobą (co prawda trochę panikarą) i dam sobie radę. No i tak któregoś dnia kupiłam swój pierwszy bilet lotniczy bez konsultacji z kimkolwiek. Na pierwszy raz wybrałam swoją ukochaną Hiszpanię, a konkretniej Andaluzję. Gdy zbliżał się termin mojego wyjazdu, nie będę ukrywać – otarłam się o panikę, a wręcz histerię. Stres był nieziemski, bo na samą myśl o tej podróży o mało co nie mdlałam. Również dlatego, że miałam w tamtym okresie trochę osobistych zawirowań w życiu. Wówczas większość osób odradzała mi mój wyjazd, ale ja twardo mówiłam, że nic nie zniszczy mi mojego planowanego od pół roku cudownego urlopu. Z dokładnie zaplanowaną trasą, z wydrukowanymi mapami konkretnych dojazdów i dokładnego godzinowego rozkładu, niemalże rozrysowanymi wykresami mojej wyprawy, dotarłam na hiszpańską ziemię 🙂 Pamiętam, że do Sewilli przybyłam późnym wieczorem, więc musiałam przemierzyć miasto po ciemku. Na dodatek moja mapa wskazywała drogę przez jakiś ciemny park. „No trudno, jak zginę to przynajmniej w cudownym miejscu” – taka myśl wtedy mi towarzyszyła 🙂 Nie będę wspominać, że dotarłam do hotelu cała i zdrowa, a moja rozbuchana wyobraźnia za każdym razem coraz bardziej mnie zaskakuje 🙂 Tak, wiem – też teraz zrywam z tego boki 😀 No cóż, każdy pierwszy raz jest trudny 🙂 Jednak z każdą kolejna podróżą solo było już coraz lepiej.
Nie bez powodu wybrałam Hiszpanię jako cel mojej pierwszej solowej podróży. Poza sprawdzeniem własnych możliwości psycho-fizycznych, chciałam także poddać ocenie swoje umiejętności językowe, gdyż od jakiegoś czasu uczę się hiszpańskiego. Co prawda nadal nie zdołałam jeszcze opanować tego języka na satysfakcjonującym mnie poziomie, ale nie jest źle 😀 W końcu odważyłam się komunikować z „żywym” językiem hiszpańskim na obcej ziemi, a dla kogoś, kto posiada ogromną barierę językową, jest to nie lada wyczyn! Jednak ci, którzy byli w Andaluzji doskonale wiedzą, że to wyższy stopień hiszpańskiego, nie do końca zrozumiały nawet dla Hiszpanów z innych części kraju. Inną sprawą było to, że każdy kto widział bladolicą blondynkę, z automatu zaczynał rozmawiać ze mną po angielsku! A ja jak na upartego odpowiadałam po hiszpańsku, jednak moi rozmówcy pozostali niewzruszeni. No więc była to taka pogawędka w bardzo popularnym języku, zwanym Spanglish 🙂 Mimo wszystko odważyłam się i jestem z siebie dumna 🙂 Jest jeszcze jeden powód, dla którego wybrałam wtedy Hiszpanię. Zakładając najgorsze i rysując czarny scenariusz, że gdyby coś nie wyszło po mojej myśli, albo przydarzyło się coś przykrego, miałam wówczas w Maladze znajomego, który służył swoją pomocą i gościną. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, ale z moim „profe” i tak się spotkałam – na piwo i pogaduchy 🙂
Mimo to, że coraz częściej podróżuję sama, to nigdy nie jestem… sama 🙂 Chociaż (tak mi się wydaje) nie wyglądam na tzw. „sierotkę Marysię”, to i tak zawsze widząc blondwłosą dziewczynę samą, ludziom włącza się tryb pomocy 🙂 Mam to szczęście, że zawsze poznaję wspaniałych ludzi, którzy są mili i zawsze służą wsparciem. Jeśli chodzi o lokalsów, to bardzo chętnie oprowadzają po mieście i pokazują swoje ulubione miejsca, albo takie, o których mało kto wie. Zaprowadzą do swoich ulubionych barów, powiedzą gdzie iść dobrze zjeść, a od które knajpy omijać szerokim łukiem. Pomogą sprawdzić rozkład jazdy autobusów, kiedy nie rozumiesz miejscowego języka, a angielski nie jest tam popularny. Nawet jeśli nie ma okazji spotkać się z miejscowymi, to w hostelach można nawiązać bardzo cenne i interesujące znajomości pośród innych globtroterów 🙂 Wymienić się swoimi doświadczeniami i opowieściami „z drogi”.
Wiem, co sobie pomyślicie – ale wyczyn jechać gdzieś samej tutaj, w Europie. Wiem, żadne to wybitne osiągnięcie. Mam znajomych, którzy sami jeżdżą po całym świecie i bynajmniej nie leniuchują w kurortach turystycznych, tylko wędrują także po niebezpiecznych zakątkach naszego globu. I nie mówię tu tylko o silnych i odważnych przedstawicielach płci męskiej, o nie. Mam wiele koleżanek – filigranowych, drobnych i wiecznie uśmiechniętych blondynek, które same podróżują np. po Ameryce Południowej czy Azji. Dla mnie to jest wielki wyczyn! Podziwiam je ogromnie, bo ja jako panikara, nie wyobrażam sobie tego. Na chwilę obecną. Za kilka miesięcy mogę już myśleć zupełnie inaczej, to wszystko kwestia psychiki i pokonania wewnętrznej bariery. Każdy z nas ma swój próg, swoją granicę, którą krok po kroku przekracza. Ja zaczęłam ją przekraczać w Hiszpanii, teraz odważyłam się przybywać do krajów, w których nie znam języka, co więcej – nawet nie potrafię odczytać alfabetu! Łatwo nie jest, ale na pewno jest bardzo interesująco! 🙂
Mimo tego, że coraz odważniej podróżuję po Europie, to nadal mam obawy wyruszyć gdzieś dalej sama. Ostatnio pojawiły się bilety lotnicze za grosze do Ameryki Południowej – mojego największego podróżniczego marzenia. Byłam o krok od zakupu lotów, ale jednak w ostatniej chwili stchórzyłam… Wiem – kiedyś trzeba się odważyć i wiem, że kiedyś to zrobię. Widocznie to jeszcze nie mój czas 🙂
Co mi dają takie podróże? Przede wszystkim jest to dla mnie prawdziwa lekcja życia. Wtedy, niecałe dwa lata temu, gdy postanowiłam lecieć do Andaluzji, chciałam sprawdzić, jak poradzę sobie w takiej sytuacji. Sama. I tak, poradziłam sobie i świadomość tego jest cudowna. Przekroczyłam własną barierę, przede wszystkim psychiczną, z czego jestem cholernie dumna. Bo wiem, że udźwignę ten ciężar 🙂 Poza tym daje mi to całkowitą wolność, bo podróżując sama mam możliwość wyboru. Poza tym mam czas, żeby pomyśleć i poukładać sobie w głowie pewne sprawy, a także zupełnie inaczej spojrzeć na daną kulturę czy miejsce. Powiem tylko jedno: podróżowanie jest wspaniałe! Ja mam zamiar robić to do momentu, aż zdrowie i finanse na to pozwolą 🙂 A mam nadzieje, że taki stan rzeczy będzie trwał do końca mych dni 🙂
Świetne zdjęcia, to przede wszystkim ❤ Podróże uczą, kształcą i bawią, "podróżować jest bosko" – jak śpiewała śp. Olga Sipowicz z Maanamu…
KOCHAM PODRÓZE
Podróże i piękne wspomnienia dają o wiele więcej niż posiadanie drogich rzeczy… Tego nikt nam nie zabierze… ❤