Na ten film czekałam od bardzo dawna. Konkretniej od 1998 roku, kiedy to powstał disneyowski film kreskówkowy o chińskiej bohaterce, a na pewno przez ostatnich kilkanaście miesięcy, od momentu pojawienia się pierwszego zwiastunu tej hollywoodzkiej superprodukcji. Pandemia skutecznie opóźniła premierę „Mulan”, a oczekiwanie na nią stało się nieznośne. Mulan jest moją ulubioną postacią disneyowskich bajek, dlatego też z niecierpliwieniem wyczekiwałam, kiedy pełnometrażowy film o mojej ukochanej wojowniczce wreszcie zawita do kin. No i w końcu się pojawił, ale było to coś zupełnie innego, niż się spodziewałam.
Mulan (Yifei Liu) mieszka z rodziną w małej chińskiej wiosce położonej gdzieś w górach. Nie jest to typowa dziewczyna, ponieważ już od najmłodszych lat wykazuje niezwykłe zdolności, które tak naprawdę nie przystoją dziewczynkom w jej wieku. Chociaż stara się jak może, nie jest w stanie zadowolić swoich rodziców. Zgodnie z chińską tradycją, powinna wyjść za mąż, stać się przykładną żoną i matką oraz na zawsze pogodzić się z losem posłusznej kury domowej. Jednak taki los nie jest przeznaczony Mulan. W trakcie wizyty u swatki całkowicie kompromituje się jako przyszła żona i okrywa hańbą swoją rodzinę. Tymczasem do wioski przybywają wysłannicy cesarza i ogłaszają powszechny nabór do wojska, ponieważ Chinom zagrażają barbarzyńcy z północy. Cesarz wydaje dekret nakazujący rekrutację do armii jednego mężczyzny z każdej rodziny. Z racji tego, że w rodzinie Hua jedynym mężczyzną jest schorowany i niepełnosprawny ojciec – weteran poprzedniej wojny, pod osłoną nocy zdesperowana Mulan wykrada zbroję i miecz ojca, i konno wyrusza do wojskowego obozu. Przebrana za mężczyznę Hua na każdym kroku poddawana jest próbom wymagającym od niej zmobilizowania wewnętrznej siły i wykorzystania pełni swoich możliwości. W wyniku tej wielkiej przygody dziewczyna przemienia się w niezłomną wojowniczkę, zdobywa szacunek wdzięcznego narodu oraz oczyszcza splamiony honor swojej rodziny.
Trzeba przyznać, że najnowsza wersja „Mulan” w reżyserii Niki Caro jest wielkim widowiskiem. Zapierające dech w piersiach panoramy, sceny akcji i cudowna gra kolorami na wielkim ekranie robią piorunujące wrażenie. Mam jednak zastrzeżenia co do fabuły tej produkcji. Filmowa wersja tej produkcji odcina się od jej kreskówkowego pierwowzoru. Co prawda pewne nawiązania do oryginału zostały wplecione, ale robią to w taki sposób, że nie tłamszą autonomiczności nowej „Mulan”. Będzie trochę spojlerów, więc proszę o przebaczenie. Po pierwsze: nie ma Muszu – sympatycznego małego smoka, który nie tylko jest towarzyszem wyprawy Mulan, ale również przyjacielem, powiernikiem i obrońcą. Trudno sobie wyobrazić Mulan bez Muszu, a jednak producenci postanowili z niego zrezygnować. Pojawia się za to postać Feniksa, który chyba miał zastąpić małego smoka, jednak dla mnie zupełnie tam nie pasował. Smoki od zawsze silnie zakorzenione są w chińskiej kulturze, więc skąd nagle feniks? Oczywiście symbol tego ptaka ma ukryte znaczenie, ale mimo wszystko nadal tu nie pasuje. Po drugie pojawia się postać czarownicy Xianniang (Li Gong) i tak naprawdę nie wiadomo skąd się tam wzięła i po co. Chyba tylko dlatego, żeby jeszcze bardziej nadać feministycznego zacięcia nowej „Mulan”. Poza tym zabrakło jeszcze wielu ważnych postaci, które były istotnym elementem akcji kreskówkowej wersji tego filmu. Brakuje również humoru, który był tak bardzo obecny i nadawał dużej wartości oryginalnej „Mulan”. Mam zastrzeżenia do jeszcze wielu innych aspektów fabuły, ale nie chcę opowiadać i rozkładać na czynniki pierwsze całego filmu 🙂
Jedno trzeba przyznać: producenci znaleźli odpowiednią wizualnie Mulan – nie wygląda ani ja chłopak, ani jak dziewczyna. Albo może na odwrót – wygląda zarówno zarówno jak młodzieniec oraz przedstawicielka płci pięknej zarazem. Yifei Liu jest androginicznej urody, co z pewnością przełożyło się na jakość wizualną jej roli. Natomiast jeśli chodzi o samą interpretację tej roli, to niestety jakość jest niska. Jej Mulan ma kamienną twarz i nie wykazuje żadnych emocji, niczym robot. Nawet jak była szczęśliwa, trudno było rozpoznać grymas na jej twarzy, który rzekomo miał być uśmiechem. Najlepszą postacią tej produkcji był Böri Khan – grany przez Jasona Scotta Lee, który z całą pewnością był wyrazisty i bardzo charyzmatyczny. W pozostałych rolach zobaczymy między innymi Donnie Yena (Komandor Tung), Li Gong (Xianniang), Jeta Li (Cesarz), Yosona An (Honghui) oraz Tzi Ma (Zhou).
Czy warto wybrać się na nową „Mulan”? No cóż, mimo wszystko nie żałuję wydanych na bilet pieniędzy, aczkolwiek nastawiałam się na coś innego. Sądziłam, że współczesna „Mulan” będzie bardziej zbliżona do swojego pierwowzoru. Trochę jestem zawiedziona, bo wizerunek Mulan z dzieciństwa trochę się zatarł. Nie mniej jednak na swój sposób najnowsza „Mulan” jest współczesną baśnią, od której trudno jest oderwać wzrok. To także inspirująca i napawająca nadzieją opowieść dla małych dziewczynek, które marzą o czymś więcej, niż posiadanie męża, dzieci i wicie rodzinnego gniazdka. Zarówno bajka, jak i sam film mają wyraźne przesłanie: karmią nasza wyobraźnię oraz wspierają w dążeniu do wyznaczonego celu i realizacji marzeń.
Bajkę bardzo lubiłam. Jestem ciekawa,czy film też przypadłby mi do gustu 🙂
śledziłam na bieżąco wszystkie nowinki związane z tym filmem i wiem, że NA PEWNO na niego nie pójdę, wiem, że to nie musi być to samo, co bajka, ale bez MUSZU to zupełnie inna historia…