„Zmierzch lubieżnego dziada” to zbiór felietonów, które Paulina Młynarska napisała po słynnej akcji #metoo, wywołał dużo zamieszania w wielu dziedzinach. I dobrze, bo powoli kończy się czas lubieżnych dziadów. Książka porusza w nich wiele tematów, głównie komentuje bieżące wydarzenia z kraju, ale bardzo często ocierają się o kwestię nierównego traktowania kobiet i mężczyzn czy szowinizmu. Na swój specyficzny, dowcipny i ironiczny sposób podsumuje i komentuje naszą absurdalną codzienność.
Poza książce pojawia się też dużo tekstów o życiu osobistym samej autorki, między innymi o jodze, traumach z dzieciństwa, drodze do wyjścia na prostą, swojej relacji z tatą oraz tym, jak długo i ciężko pracowała na swoją obecną pozycję. Po wielu życiowych perturbacjach w końcu odnalazła swoje miejsce na ziemi. Zdecydowała się sprzedać dom, w którym wykreowała piękne wspomnienia i przenieść na drugi kraniec Europy, na magiczną grecką wyspę. Chociaż nie był to łatwy krok, musiała podjąć taka decyzję – dla dobra swojego komfortu psychicznego. Teraz przez pół roku spędza w Azji na kursach jogi oraz realizuje się jako organizatorka tego typu wyjazdów dla kobiet. Poza tym nadal sukcesywnie pisze książki oraz felietony do magazynów i portali internetowych. Wydaje się, że w końcu dobiła do swojego portu.
Lubię poczucie humoru i ironiczny styl Pauliny Młynarskiej. Dobrze się to czyta. Przyznam szczerze, że taka dawka „aktualnych” (czyli sprzed 2-3 lat) wydarzeń na raz skutecznie podnosi ciśnienie. Chociaż swego czasu na bieżąco śledziłam wszystkie najnowsze informacje na temat sytuacji w kraju, to czytając je wszystkie naraz powoduje, że krew człowieka zalewa. To bardzo ważna lektura, bardzo ważny głos w dyskusji o współczesnym świecie i wartościach, którymi powinniśmy się kierować. Pokazuje, że przed nami bardzo długa droga, zanim staniemy się społeczeństwem ludzi równych, którzy dobrze czują się zarówno ze sobą, jak i z innymi.