Są tacy wokaliści, którzy nawet po swojej śmierci pozostają nieśmiertelni. To jedyne w swoim rodzaju ikony muzyczne, których dorobek artystyczny stał się nie tylko elementem popkultury, ale na zawsze zapisał się w świadomości ludzi na całym świecie. Bez wątpienia Freddy Mercury jest jedną z tych postaci. Teraz za sprawą filmu „Bohemian Rhapsody” powraca do świata żywych.
Londyn, rok 1975. Farrokh Bulsara – nieśmiały i zakompleksiony chłopak pochodzący z Zanzibaru marzy, by w życiu „coś” osiągnąć. Co wieczór chodzi od baru do baru w poszukiwaniu inspiracji, a tak naprawdę znajduje nową rodzinę: Bryana May, Rogera Taylora oraz Johna Deacon’a. Farrokh przemienia się we Freddiego Mercurego i tak oto powstaje zespół Queen. Talent i determinacja wszystkich członków zespołu grającego w podrzędnych londyńskich barach sprawiają, że niebawem „Królową” pokocha cały świat.
W rolę Freddiego Mercurego wciela się rewelacyjny Rami Malek. Ruchy sceniczne, mimika, najmniejsze gesty – wszystko to sprawia, że Malek nie gra lidera Queen – on nim jest w każdym calu. Finałowa scena na Wembley po prostu powala – można odnieść wrażenie, za sprawą Maleka Mercury zmartwychwstał. Jedyne, co mi przeszkadzało, to zbyt uwydatniona sztuczna szczęka, z która aktor momentami sobie nie radził. Miałam wrażenie, że zawzięcie walczy, by zęby nie wypadły mu przy kolejnym wypowiedzianym słowie 🙂 Reszta postaci pozostała w cieniu Maleka, ale za to w niektórych scenach aktorzy wyglądają jak klony legendarnych muzyków. Brawa dla reżysera Bryana Singera za to, że miał odwagę pokazać te niewygodne i trudniejsze chwile w zespole, samotność Freddiego, porzucenie kapeli i otoczenie fałszywych przyjaciół. W „Bohemian Rhapsody” mamy przegląd wszystkich najważniejszych wydarzeń zespołu od czasu poznania się bandu z charyzmatycznym Freddiem Mercurym poprzez rozłam w latach osiemdziesiątych i chorobę wokalisty, aż po legendarny koncert dla głodujących w Etiopii Live Aid z 13 lipca 1985 roku. Może „Bohemian Rhapsody” nie jest idealnie odzwierciedloną biografią Queen. Z całą pewnością historia skupia się na Freddym i bez wątpienia to on jest główną postacią, a koledzy z zespołu stanowią jedynie tło dla jego osoby.
Grzechem jest nie wspomnieć o muzyce, która pełni tutaj kluczową rolę. W filmie możemy zobaczyć, jak działa branża muzyczna od zaplecza oraz ujrzeć kulisy powstawania takich hitów jak tytułowa ‚Bohemian Rhapsody’, ‚Another One Bites the Dust’, ‚We Will Rock You’ i wiele innych. Przez cały film możemy usłyszeć fragmenty całego dorobku muzycznego Queen, która pojawia się w odpowiednich momentach. Jednym z nich jest scena, w której Freddy dowiaduje się, że choruje na AIDS, a w tle słyszymy utwór „Who Wants To Live Forever” – jedna z najbardziej wzruszających scen w całym filmie.
Grupa Queen nigdy nie należała do moich ulubionych. Fakt, że to nie moje pokolenie i to raczej moi rodzice mogą nazywać się ich wielbicielami, ale niektóre zespoły z tamtej dekady (jak Bon Jovi czy Aerosmith) po prostu ubóstwiam. Owszem, bardzo lubię niektóre kawałki Queen, ale nie jestem fanką wszystkich utworów. Nie mniej jednak z wielka przyjemnością wybrałam się na produkcję „Bohemian Rhapdy” i przyznam, że wyszłam oniemiała. Film wywarł na mnie tak ogromne wrażenie, że do tej pory nie potrafię przestać o nim myśleć. A końcowa scena koncertu Live AID na Wembley sprawiła, że miałam ciarki na plecach. Odwzorowany został niemal idealnie do oryginału, choć odrobinę go skrócili. Poczułam się jak na prawdziwym koncercie. Show Must Go On, a królowa jest tylko jedna. Bezapelacyjnie.
Za możliwość obejrzenia filmu dziękuję:
Queeeeeeen… dopingowaliśmy i zbieraliśmy płyty tego zespołu. Niełatwo było. Ale Queen zawsze podniecał i dawał nadzieję
Skoro ubóstwiasz Bon Jovi, ….to w piątek odbył się ich koncert w Warszawie. Dlatego pewnie Twój blog mi się wyświetlił pod moją notką, w której opisuję wrażenia:-)
A koncert był rewelacyjny! Narodowy trochę chyba nie do końca jest dobrym miejscem na tego typu imprezy, ale cóż. I tak rewelacja!
Pozdrawiam serdecznie.