Bycie feministką w dzisiejszych czasach nie jest proste. Bycie feministką kojarzy się dzisiaj z czymś bardzo negatywnym. No bo jak to? Feministka w dzisiejszych czasach? Toż to jakaś chora fanaberia i głupia zachcianka znudzonych dziewuch! Po co tak krzyczeć i robić zamieszanie? Przecież mamy równy dostęp do edukacji. Przecież pracujemy na takich samych stanowiskach. Przecież mamy prawa wyborcze. Przecież uprawiamy takie same sporty. Przecież możemy ubierać się jak mężczyźni. Przecież przeklinamy tak jak mężczyźni. To o co mi do cholery chodzi?
Nie będę przytaczać definicji i historii feminizmu, bo nie taki jest mój cel. Tutaj wszystko znajdziesz. Zanim jednak stwierdzisz, że mój post to stek bzdur i kolejny bełkot ryczącej pseudo-feministki, przeczytaj go do końca nim zaszufladkujesz mnie w roli zdesperowanej i zgorzkniałej starej panny oraz wrzucisz do jednego wora z innymi oszołomami 🙂
Jaki jest stereotyp współczesnej feministki? Według opinii (większości) społeczeństwa, taka kobieta postrzegana jest jako rycząca, zdesperowana baba, której żaden facet nie chce tknąć, nawet kijem. Co więcej, przez to zostaje lesbijką, no bo z braku laku i kit dobry. Przestaje depilować nogi, bo i po co ma to robić? W głowie ma tylko zakodowaną nienawiść do płci męskiej oraz szereg kompleksów, z którymi nie może sobie poradzić. Ponadto zaczyna ubierać się i wyglądać jak chłop, a z czasem nawet zachowywać się jak przedstawiciel odmiennej płci. W związku z tym nie ma wyboru, jak tylko wstąpić do tej „sekty”, bo co jej innego w życiu pozostało?
Tak, jestem feministką i nie boję się do tego przyznać. Jednak nie jestem zdesperowaną babą, która całymi dniami krzyczy, że nienawidzi mężczyzn za to, że istnieją. Nie jestem lesbijką – co prawda potrafię docenić kobiece piękno (ach, Beyonce ❤ ), jednak do kobiet wcale mnie nie ciągnie. Nie narzekam na brak powodzenia u płci przeciwnej. Lubię mężczyzn, mimo że kilku z nich wyrządziło sporo szkód w moim życiu. Nie wyglądam jak facet – od lat jestem posiadaczką długich włosów i nie wydaje mi się, żeby się to kiedykolwiek zmieniło. Wiem, jak należy używać kosmetyków i robię to w granicach rozsądku i z wyczuciem estetyki. Nogi regularnie depiluję. Nie ubieram się jak babochłop – wręcz przeciwnie. Uważam, że jestem kobiecą kobietą, momentami zastanawiam się czasem czy nie za bardzo. Lubię dostawać kwiaty, być komplementowana i przepuszczana w drzwiach. Zdobyłam wykształcenie i uważam się za inteligentną i obytą kobietę. Na dodatek – powiem nieskromnie – jestem zaradną, samodzielną i silną osobą, która (czasem lepiej, czasem gorzej) potrafi sobie w życiu poradzić. A swojego tatę uważam za superbohatera i wzór prawdziwego mężczyzny. Co więc zatem jest ze mną nie tak?
A jak naprawdę wyglądam:
Jak mam się godzić na to, że kobiety padają ofiarą przemocy domowej? Tylko i wyłącznie z powodu, że partner jest zestresowany, niezadowolony, pijany czy chorobliwie zazdrosny? Czy to daje pozwolenie, żeby agresję wyładowywać na mniejszej i słabszej fizycznie istocie, bo akurat jest „pod ręką”? Niestety przemoc fizyczna i psychiczna nadal jest problemem wielu kobiet w naszym kraju, które żyją w ciągłym strachu i nawet nie pomyślą, żeby zgłosić się z tym na policję, a tym bardziej zostawić swojego ukochanego. Wolą przemilczeć sprawę i żyć złudną nadzieją, że może partner się w kiedyś zmieni i zrozumie swój błąd. Tak, to prawda – nie jest łatwo się wyrwać z tego kręgu, ale im szybciej zdamy sobie sprawę i zakończymy toksyczną relację, tym dla nas lepiej. Sama przez jakiś czas byłam psychicznie zastraszana, szantażowana i manipulowana. Podejrzewam, że jeśli wtedy nie zdecydowałabym się na ten krok, to do tej pory nie znalazłabym w sobie tyle siły i nadal tkwiłabym w tym chorym i pokręconym związku. Do tej pory, po ponad 5 latach od tamtych wydarzeń, mam traumę przed spotkaniem go w miejscu publicznym.
Jak mam się godzić na to, żeby kobieta sprowadzana była do roli sprzątaczki, kucharki i opiekunki? Żeby całymi dniami usługiwała swojemu mężowi/konkubentowi/chłopakowi/kochankowi? Jeśli inne kobiety uważają, że takie jest ich powołanie/dobrze się czują w tej roli – nic mi do tego, to ich wybór. Akceptuje taki stan rzeczy. Sama lubię sprzątać, bo pomaga mi się to zrelaksować, zaś gotowanie uwielbiam – tym bardziej przygotowanie posiłków dla kogoś innego sprawia mi ogromną satysfakcję i radość. Jednak jeśli musiałabym to robić każdego dnia, bez wytchnienia, pod przymusem i presją – na to się nie godzę. Bo (podobno) taka jest moja rola społeczna. Czasy, w których kobiety nie wychodziły z kuchni i od pieluch dawno już minęły, teraz same decydujemy czy chcemy to robić, czy też nie.
Jak mam się godzić na to, żeby kobiety traktowane były przedmiotowo przez płeć przeciwną? W wielu kręgach kulturowych kobieta sprowadzana jest do roli seksualnej zabawki, którą facet bawi się do czasu, aż się znudzi. Dla niego kobieta to po prostu taki kawał atrakcyjnego mięsa, który po upływie „terminu przydatności” nagle nie jest już taka smaczna i ładna jak kiedyś. Potem bez żadnego najmniejszego problemu można ją wyrzucić i zastąpić nową, młodszą (i jędrniejszą) wersją. Ot tak, dla zasady. Bo mężczyzna to maczo i prawdziwy ogier, który swoją „męskość” musi udowodniać na każdym kroku, zaliczając coraz to młodszą panienkę. No cóż, dla jednych „męskość”, a dla mnie świadczy to tylko o całej masie kompleksów. Prawdziwy mężczyzna potrafi skupić całą swoją uwagę na jednej kobiecie, tylko chłopczyki z maleńkim ego oglądają się za każdą spódniczką, wynagradzając sobie tym samym swoje braki – i fizyczne, i emocjonalne.
Jak mam się godzić na to, żeby kobieta była molestowana w miejscu pracy? Kiedy się słyszy historie takie ta , ta czy ta to aż krew człowieka zalewa! Jak to jest możliwe, że w dzisiejszych czasach jest ciche przyzwolenie na molestowanie seksualne w miejscu pracy? Młode kobiety posiadające talent i urodę, stojące u progu kariery zmuszane są do robienia ohydnych i upokarzających rzeczy, aby tylko móc spełniać własne marzenie i realizować się zawodowo. Molestowanie seksualne nie jest powszechnym zjawiskiem tylko w showbiznesie, ale w każdym obszarze zawodowym. Jednak afera goni za kolejną aferą. Coraz więcej gwiazd decyduje się po latach upokorzeń wyznać prawdę, bo dopiero teraz mają odwagę o tym publicznie mówić. A co z tymi kobietami, które nie są żadnymi gwiazdami, tylko zwykłymi obywatelkami i nie mają w sobie tyle odwagi? Takich kobiet jest tysiące. I zapewne nigdy nie zdecydują się wyznać prawdę, bo boją się stracić posadę.
Jak mam się godzić na to, żeby ktoś – a w szczególności banda radykalnych, podstarzałych i smutnych panów w garniturach – mówił mi, co mam robić z własnym ciałem? Jakim prawem ktoś, kto nigdy nie znajdzie się skórze kobiety, ma decydować o jej ciele, zdrowiu czy życiu? Nikt mi nie będzie mówił, ile mam mieć dzieci, kiedy mam je mieć albo czy w ogóle powinnam je mieć. Jeśli nie jestem gotowa na posiadanie dziecka, albo wiem, że urodzi się ono niepełnosprawne lub upośledzone, mam prawo dokonać wyboru. Aborcja to trudny i bardzo delikatny temat, zwłaszcza w ostatnim czasie. Jednak moje ciało nie jest żadnym inkubatorem, które za wszelką cenę i dla zasady ma wydać na świat potomstwo. Niezależnie od tego czy będzie zdrowe, czy nie – bo taka jest rola kobiety. Moje ciało, mój wybór. Mam jednak ogromną nadzieję, że nigdy nie będę musiała się zmierzyć z tym wyborem. Mimo wszystko to sprawa tylko i wyłącznie mojego sumienia i nikomu nic do tego. Chcę mieć wolny wybór, a nie odgórnie narzucony nakaz czy zakaz.
Jak mam się godzić na to, żeby lekarz – wykształcony i „oświecony” człowiek nauki – miał decydować, jaka jest skala mojego bólu w trakcie porodu? Co prawda sama tego nie doświadczyłam (więc guzik tam wiem, jednak słyszałam różne historie od znajomych, znajomych znajomych i znajomych znajomych znajomych, więc co nieco mogę się wypowiedzieć na ten temat), ale słyszałam o przypadkach, że to lekarz (mówimy cały czas o płci męskiej) decydował czy kobiecie należy podać znieczulenie czy nie; czy trzeba ją naciąć czy tez może nie. W skrajnych przypadkach potrafią nawet nakrzyczeć na rodzącą kobietę, żeby nie histeryzowała, bo przecież od początku świata kobiety rodzą i jakoś dają radę, to po co się „drzeć” i robić „scenę”? Nawet nie chcę myśleć, jak takie kobiety muszą czuć się upokorzone w takiej sytuacji.
Jak mam się godzić na to, żeby jakiś stary, obleśny dziad, bez grama mózgu i zdrowego rozsądku (przepraszam za wyrażenie, ale to i tak łagodne słowa w porównaniu z tym, co myślę o tej istocie) – rzekomo ekspert (ale tylko w swojej głupocie) – na forum publicznym wypowiadał takie słowa o protestujących kobietach: „Ładne laski to idą na dyskotekę, a takie brzydkie, których nikt bzykać nie chce, to idą na demonstrację. Bo ja stałem i patrzyłem, i mówię, którą bym bzyknął. Ta: O Jezus, o Boże, tę tylko nie, Jezus, i tak stałem, i wierzcie mi, że tak cały czas myślałem, kto to r*cha? Doszedłem do wniosku, że nikt. (…) Nikt nie chce się nad nimi ulitować, nikt nie chce pociągnąć za majtki”. Nie będę nawet tego komentować, bo musiałabym zniżyć się poziomem intelektualnym do tego „eksperta”. Jeśli nie wierzysz, że takie słowa zostały wypowiedziane publicznie, odsyłam tutaj: klik
Jak mam się godzić na to, żeby „ekspert” mówił, że „gwałt tylko początkowo jest straszny, potem kobieta staje się spokojna i się z niego cieszy”? (więcej tutaj: klik) Czy komukolwiek w ogóle przystoi o czymś takim pomyśleć? Czy to, że zakładam krótką spódniczkę ma oznaczać przyzwolenie na gwałt? No bo w końcu ubierając się jak ladacznica prowokujesz facetów, czyli sama sobie jesteś winna.
Jak mam się godzić na to, że moje „siostry” po drugiej stronie globu cierpiały niewyobrażalne katusze z powodu jakiś durnych patriarchalnych obyczajów? Jak można pozwolić, żeby małe, niewinne dziewczynki zostały obrzezane w imię tradycji, a tym samym pozbawiając je swojej kobiecości? Nie wspomnę już o okropnych męczarniach w trakcie okresu, uprawiania seksu czy porodu, na które skazane są do końca życia. Tak wiem – to kobiety zgotowały sobie same ten los, ale robią to w imię rzekomej tradycji. Dlaczego? Bo wierzą, że jeśli dziewczynka nie zostanie obrzezana, to tym samym społeczeństwo uzna je za nieczyste i rozwiązłe dziewuchy, których żaden mężczyzna nie zechce poślubić. No i oczywista sprawa – robią to po to, żeby nie miała żadnej przyjemności w trakcie uprawiania seksu. Czyli wszystko sprowadza się do tego, aby mężczyzna miał całkowitą kontrolę nad kobietą. I nie – islam nie ma nic z tym wspólnego. Fakt, że obrzezanie dokonywane jest zazwyczaj na dziewczynkach w tamtejszym kręgu kulturowym, jednak w Koranie nie ma ani słowa na ten temat. Ta kwestia zakorzeniona jest głęboko w tradycji i w żadnym wypadku nie jest nakazem religijnym. Więcej na ten temat pisałam tutaj: Kobieta w Islamie: Obrzezanie
Jak mam się godzić na to, że kobieta „za karę” oblewana jest kwasem albo podpalana żywcem? Albo za gwałt karana jest śmiercią, bo uprawiała pozamałżeński seks? Przecież to hańba dla całej rodziny, a grzesznicę należy ukarać w najgorszy i najokrutniejszy sposób. Wspominam o tym pod wpływem jednego z ostatnich odcinków „Kobiety na krańcu świata”, w którym to Martyna spotyka się z kobietami bez twarzy w Pakistanie. Wiedziałam o tym barbarzyńskim „zwyczaju” już od dawna, przeczytałam mnóstwo książek– w końcu pisałam pracę licencjacką na ten temat. Jednak po emisji tego programu, który wstrząsnął mną do głębi, postanowiłam o tym wspomnieć. To nie nasza kultura i nie nasz biznes – zapewne powiecie. Jasne, ale co będzie jak któregoś dnia dopuścimy, żeby takie bestialskie rzeczy działy się w naszym kręgu kulturowym? To także nie będzie wtedy nasz biznes? Tutaj możecie obejrzeć wspomniany przeze mnie odcinek : „Kobiety na krańcu świata: Kobiety bez twarzy”
Jest jeszcze wiele trudnych i szokujących tematów, o których chciałam wspomnieć, ale zdecydowałam, że nie będę tworzyć żadnych długaśnych esejów. Nie wspominam o takich sprawach jak wydawanie za mąż 9, 10, 11-letnich dziewczynek (kraje Bliskiego Wschodu), porywanie i sprzedawanie kobiet do domów publicznych (praktycznie cały świat) czy przerywanie ciąży tylko i wyłącznie dlatego, że na świat miałaby przyjść kolejna, bezwartościowa kobieta (takie rzeczy dzieją się w Chinach). A nie wspominam (chociaż bardzo mnie korci żeby o tym napisać) bo praktycznie mnie one nie dotyczą. Mam szczęście, że urodziłam się w tym rejonie świata, który uważany jest za cywilizowany z rzekomo uporządkowanymi i jasnymi zasadami. Nie zwalnia mnie to jednak z obowiązku poczucia solidarności z tamtymi kobietami. Jestem kobietą, co się nigdy nie zmieni i zawsze będę się solidaryzować z innymi przedstawicielkami swojej płci. Nigdy nie wiesz, czy problem obrzezania lub znieważania ze względu na płeć nie dotknie Cię bezpośrednio, albo kogoś z bliskich Ci osób.
Zastanów się, czy nadal uważasz, że bycie feministką oznacza nienawiść do całego męskiego świata; że feministki to kobiety, których „nikt nie chce pociągnąć za majtki”; że te kobiety celowo zachodzą w ciążę, by potem ostentacyjnie w Wigilię dokonać aborcji? Jasne, jest wiele takich oszołomów, które niestety dają zły przykład i negatywnie wpływają na wizerunek współczesnej feministki. Z całą pewnością każda z nas miała do czynienia z szowinistycznymi i seksistowskimi zagrywkami ze strony mężczyzn i zastanów się, czy było to dla Ciebie przyjemne doświadczenie (choćby nawet gapienie się Twojego rozmówcy na Twój biust, a nie prosto w oczy). Rozważ, czy w trakcie wydawania na świat potomstwa chcesz być upokorzona i sprowadzona do roli kawałka mięsa, który histeryzuje? Pomyśl, czy chcesz, aby kiedyś Twoja córka była traktowana przedmiotowo przez jakiegoś faceta. Wyobraź sobie, że za każdym razem zakładając krótką spódnicę/sukienkę jesteś narażana, że ktoś Cię może zgwałcić, no bo przecież sama tego chcesz, prowokatorko! Zastanów się, czy chcesz żyć w takim świecie. I czy chcesz, żeby Twoje siostry/córki/wnuczki żyły w takim świecie. I czy się na to godzisz. Bo ja z całą pewnością NIE!
P.S. Czy uważasz, że Beyonce wygląda jak babochłop?
Albo sądzisz, że nie jest feministką, bo ma męża i dzieci? Jeśli odpowiedź brzmi twierdząco, to zobacz jej najnowszy teledysk.
Ja nie bardzo rozumiem te podziały, że niby feministka jest przeciwko wszystkim krzywdom na kobietach, a „zwykła” kobieta nie? Wszystkie jesteśmy kobietami i wszystkie powinnyśmy stać ramię w ramię obok siebie i walczyć o swoje dobro.
Zgadzam się z Tobą. Co więcej – nie tylko kobiety powinny stać ramię w ramię, ale mężczyźni także. Tak na przykład Janusz Leon Wiśniewski sam o sobie mówię, że jest feministą…
I ja również się pod tym podpisuję. Każda kobieta ma własne prawa, które powinna bronić.
Racja, ale zastanówmy się, czy tak rzeczywiście jest? Pozdrawiam
W moim przypadku tak właśnie jest, podobnie jak wśród bliskich mi kobiet, przyjaciółek, znajomych. Czujemy się zwykłymi kobietami, które świadome są swoich praw.
Ja nie wiem, czy na to ma akurat wpływ feminizm – bo wiele „stereotypowych” feministek walczy o coś, z czym wiele kobiet się nie zgadza. Mam czasami wrażenie, że tą swoją „walką” też starają się coś narzucić, a co za tym idzie – ograniczyć jakiś obszar samodzielnego decyzowania
Każda kobieta powinna bronić swoich praw, tych zawartych w przepisach w ludzkich zachowaniach i postawach. Wiele jest jeszcze do zrobienia w tej materii.
Z częścią artykułu się zgodzę, z częścią nie. Moje doświadczenia z feministkami są niestety jak najgorsze, a Ty jesteś chyba pierwszą, która nie pisze od rzeczy. Mimo wszystko, być może ze względy na wojujące w social mediach zaślepione wariatki (czyli te, które kojarzą się jak najgorzej, ale jednocześnie najbardziej zapadają w pamięć) wciąż się wzdrygam słysząc/widząc słowo ,,feminizm”. Mam nadzieję, że osobom takim jak Ty uda się to zmienić.
Ja też nie lubię tego słowa. Ale jak to inaczej określić? Trzeba jednak nieco zmienić wyobrażenie o feministkach/silnych kobietach/buntowniczkach/itp. 🙂 Pozdrawiam
Nie miałam jeszcze styczności z typową feministką. Z niektórymi zasadami owszem zgadzam sie, ale nie ze wszystkimi.
Rozumiem 🙂 We wszystkim są plusy i minusy. Pozdrawiam
Nie będzie to zbyt konstruktywny, obfity w merytoryczną treść komentarz…
Bo chcę Ci tylko napisać: brawo. Myślę dokładnie tak samo, jak Ty.
Dzięki. I cieszę się, że ktoś podziela moje zdanie 🙂 Pozdrawiam
Niestety feministki same sobie zgotowały ten los, wyobrażenia nie biorą się znikąd. Wszystko co piszesz jest absolutną prawdą pod którą się podpisuję, ale feministką się nie nazwę, bo niestety nazwa ta od dawna budzi we mnie również niesmak. Zresztą nie musimy się określać nazwami, wystarczy że zaczniemy walczyć o swoje i nie pozwolimy się „gnoić”. Czego nam wszystkim, feministkom i nie tylko, życzę 😉
Ja też nie lubię tego słowa, ale nie wiem, jakie może być inne określenie. I niestety to prawda, że same sobie zgotowały(śmy) ten los.Jednak jak widać, są obiety, które myślą nieco innaczej niż typowa feministka. Pozdrawiam
Oby tak dalej! Musimy walczyć o nasze prawa.
Tak jest 🙂 Pozdrawiam
Ja nie jestem feministką, ale szanuję Twój punkt widzenia…
Dziękuję 🙂 Pozdrawiam
Mocny tekst!! I chwała Ci za to. Nie boisz się mówić tego co czujesz. Każdy ma prawo do własnego zdania:)
Ciekawy tekst! Fajnie, że łamiesz stereotypy na temat wyglądu i postrzegania feministek. 🙂
Mocny tekst, prawie z każdym punktem się zgodzę, poza tym, że kobieta w ciąży nie może decydować o swoim ciele, bo dziecko, nawet 4-tygodniowe nie jest jej ciałem, tylko odrębną osobą. Co dotyczy podmiotowego traktowania kobiet, ślubów z 10 letnimi dziewczynkami w krajach muzułmańskich i biciem kobiet, to tu aż palam gniewem na takie zachowanie mężczyzn!
Tekst miło się czytało. Temat dość ciężki, ale warto mówić i pisać o takich sprawach. Niestety niektóre feministki swoim zachowaniem spowodowały, że teraz wszystkie kojarzą sie ze znudzonymi babami, które robią wokół siebie dużo krzyku
Chwała Ci za ten tekst, piękna kobieto! ❤ Nie cierpię oceniania na podstawie wyglądu, więc uważam, że każda kobieta ma prawo wyglądać jak chce. Może również być gruba, jeśli ma ochotę. Może mieć owłosione nogi. Kobieta to nie jest ozdoba świata mężczyzn. Przeczytałam ze 2 komentarze pod tym tekstem i zrobiło mi się słabo. Co to za jakieś podziały na "feministki" i "zwykłe kobiety"? Feminizm to tylko słowo. Jak każde inne. Jak weganizm. Jak katolicyzm. Nie ma czegoś takiego jak modelowa feministka, nie ma ideologii feminizmu. Jedyna rzecz, która nas łączy to walka o prawo do WYBORU. I tak, jak ja nie zmuszam katoliczki do aborcji, nie życzę sobie być zmuszana do nieaborcji, gdyby była mi potrzebna. Jak nie zmuszam kobiet do malowania się, nie życzę sobie zmuszania mnie do niemalowania się. Etc. etc. Wybór. Nic więcej. Jak widać dla części ludzi to wciąż zbyt wiele. Wciąż uzurpują sobie prawo do decydowania o tym, gdzie leży jedyna słuszna prawda i o tym, jak powinno wyglądać "dobre" życie. Sorry, ziomeczki, ale nie. Dlatego właśnie feminizm jest wciąż potrzebny. I być może zawsze będzie.
Ja mam wrażenie, że środowisko feministek narobiło sobie sporo wrogów, ale wynikają one wyłącznie z pobieżności. Do feministek nic nie mam – nawet zgadzam się z niektórymi ich postulatami. Zgadzam się jednak, że krąży wokół nich sporo stereotypów. Bardzo podobał mi się Twój wpis 🙂
Ludzie oczerniają to, czego się boją albo po prostu zwyczajnie nie rozumieją, z feministkami na czele. Kobietom zawsze się dostaje mocniej, niezależnie od tego co robią lub chcą przekazać.
Mocny wpis. Jak napisalas ze jestes frministka to myslalam… o nie… znowu jakis krzyczacy babochlop. Na szczescie milo mnie zaskoczylas. Super opisalas sytuacje i problemy kobiet. Niestety ja w pracy odczulam jak to jest gdy jest sie kobieta. Tak wiec super post oby jak najwiecej go przeczytalo. Pozdrawiam
Zgadzam się po części z twoim wpisem. Nie uważam się za feministkę, lubię swoje życie „kury domowej”, które świadomie wybrałam. Lubię ten stan kiedy mąż zarabia, a ja mogę trzymać pieczę nad domowym ogniskiem. Co w tym złego? Jestem świadoma swoich praw, nienawidzę kiedy ktoś chce na siłę decydować o tym co powinnam, a czego nie. Mam wiele znajomych, które uważają się za feministki. Lubię śmiać się z żartów, które dotyczą kobiet. Tak śmieszą mnie one. I nie uważam, że są uwłaczające dla kobiet. Tak jak śmieję się z żartów dotyczących mężczyzn. Czasami wydaje mi się, że feminizm jest źle odbierany, bo niektóre kobiety same nie wiedzą o co tak naprawdę walczą.
Jeżeli Ci to całkowicie odpowiada i sprawia przyjemność – nie ma w tym absolutnie nic złego, wręcz przeciwnie 🙂 Pozdrawiam
Niezależnie od tego czy jest się kobietą czy mężczyzną należy domagać się swoich praw i kropka.
Prawda, ale niestey faceci mają więcej swobody niż kobiety. Pozdrawiam
Ja nie jestem feministka, jestem: kobieta, zona, kochanka, kucharka, sprzataczka, dyrektorka, koniarzem, blogerka, krawcowa, artystka 😉
Jeśli Ci to wszystko odpowiada – jak najbardziej gratuluję 🙂 Pozdrawiam
Nie jestem feministka, co więcej nie cuje potrzeby bycia nią
Ok, rozumiem. Każdy ma inne poglądy 🙂 Pozdrawiam
Chyba nie trzebs być feministka zeby myslec jak ty. Feminizm to jednak pewna grupa spoleczna dosc specyficzna mino wszystko. Ja nie nazwala bym sie feministką mysle ze brak w obecnych czasach nazwy dla kobiet które szanują siebie i swoje prawa bez fiksacji medialno aborcyjnej
Prawda, ale nie wiem, jakim słowem mogłam zastąpić „feministkę”. Osoiście też nie lubię tego słowa. Pozdrawiam
Sam ruch feministyczny jest spoko, i za tym jestem…. ale ostatnimi czasy kobiety, które zwą się feministkami odwalają takie bajery, że aż wstyd mi na to patrzeć i na samo słowo „feministka” marszczę nos. Miło, że dla odmiany prezentujesz inne na to spojrzenie 🙂
Dzięki 🙂 Ja też nie lubię słowa „feministka”, ale w sumie nie wiem, jakim innym słowem mogę je zastąpić 🙂 Pozdrawiam
stereotypy też nie biorą się znikąd 😉 co prawda łatwiej zapamiętać bardzo skrajne przypadki niż takie normalne, no ale takich babochłopów też nie brakuje.
z częścią Twojego tekstu się zgodzę, z częścią nie (chociażby z aborcją na życzenie).
Ale prawdą jest, że feminizm (ten zdrowy) nadal jest potrzebny.
Pozdrawiam i szczęśliwego nowego roku!
Dziękuję i wzajemnie 🙂