Jak co roku (co prawda dopiero od dwóch lat, ale czuję, że stanie się to moim rytuałem), na przełomie października-listopada pakuję walizkę i lecę do swojej drugiej ojczyzny 🙂 Co prawda rok temu i dwa lata temu dotarłam na południe tego kraju, do cudownej Andaluzji, to w tym roku postanowiłam polecieć na północ. Miałam tam spędzić cały tydzień, ale niestety zmuszona zostałam do skrócenia swojego pobytu do czterech dni. Tym razem miałam odkrywać piękno regionu zwanego Krajem Basków, jednak w związku z ograniczeniem czasowym, dotarłam jedynie do Bilbao i postanowiłam skupić się tylko na tym mieście. Resztę zostawiłam sobie na później, bo z całą pewnością tam wrócę, i to całkiem niedługo!
Planując podróż na północ Hiszpanii o tej porze roku sądziłam, że pogoda nie będzie mnie rozpieszczać i temperatura będzie odrobinę wyższa niż w Polsce. Spakowałam więc ciepłe bluzki i swetry, bo nie chciałam się rozchorować na swoim krótkim urlopie. Jednak okazało się, że pogoda była dla mnie bardzo łaskawa, bo na miejscu było ponad 20 stopni, czyli tak ciepło jak rok temu w Andaluzji! Całe szczęście, że na szybko upchnęłam dwie podkoszulki, bo byłoby kiepsko 🙂 Przez całe 4 dni rozkoszowałam się ciepłymi promieniami słońca, przez co moja spieczona twarz potem bardzo cierpiała 🙂 Takie rzeczy tylko w Hiszpanii.
Największą moją obawą był język. I nie chodzi tutaj o hiszpański. Jak wiadomo, Baskowie posługują się swoim własnym językiem, jeszcze bardziej skomplikowanym i niezrozumiałym niż kataloński. Język baskijski jest najstarszym europejskim językiem i tak naprawdę trudno powiedzieć skąd się wywodzi. Z mojego doświadczenia sprzed lat, kiedy to poleciałam do Barcelony, przygotowana byłam na najgorsze. Trzy lata temu, będąc w stolicy Katalonii, wówczas niewiele znając język hiszpański (jedyne co potrafiłam powiedzieć to: „Hola! Soy Klaudia y soy polaca, tengo 26 anos” – bardzo zaawansowany poziom, nie powiem 😉 ), byłam święcie przekonana, że będę mogła dogadać się po angielsku – jak to zazwyczaj bywa za granicą w europejskim kraju. A tutaj niespodzianka, bo mało kto potrafił powiedzieć poprawnie jedno zdanie w tym języku. Przeżyłam wtedy podwójny szok kulturowy – nie dość, że wszystko było po katalońsku (nazwy ulic, menu w restauracjach, itp.), to na dodatek młodzi (!) ludzie nie potrafili sklecić zdania w najczęściej używanym języku świata! Dlatego też przybywają na tereny Kraju Basków, liczyłam się z tym, że jedynym skutecznym językiem, w którym będę w stanie się posługiwać to mowa ciał, intensywna gestykulacja i ekspresyjna mimika twarzy. A tu kolejna niespodzianka, bo baskijskiego nie uświadczysz tam na ulicach czy w restauracjach! Musiałam się bardzo wysilić, żeby podsłuchać rozmowę w tymże dziwacznym dla mnie języku. A byłam wielce zainteresowana brzmieniem tegoż tajemniczego, prastarego dialektu. W końcu udało mi się go usłyszeć od rodowitego Baska i powiem Wam, że nie ma nic wspólnego z pięknym i melodyjnym hiszpańskim , a język polski (który należy do czołówki najtrudniejszych języków świata) na jego tle to pikuś 🙂
Do Kraju Basków przybyłam kilka dni po referendum, które odbyło się w Katalonii i zamieszanie z tym związane z tym wydarzeniem było świeże. Jak wiadomo, Baskowie od dawna mają zapędy niepodległościowe, dlatego wszędzie widoczne były flagi baskijskie, a tuż obok nich katalońskie – jako wyraz wsparcia i poparcia dla tego regionu. Co więcej, na Starym Mieście wszędzie widoczne były różne napisy i graffiti podżegające tamtejsze społeczeństwo do działania i „budowania” własnego państwa. Historia Kraju Basków nie należy do chlubnych. Wszyscy zapewne słyszeliśmy o organizacji terrorystycznej ETA, która jeszcze nie tak dawno, bo jakieś 15-20 lat temu terroryzowała całą Hiszpanię. Teraz jest tam całkowicie spokojnie i absolutnie nie czułam żadnego zagrożenia związanego z zamachami terrorystycznymi sprzed lat. Wręcz przeciwnie, czułam się tam całkowicie bezpiecznie.
Kiedy pomyślę o Bilbao, dokładnie tak wyobrażam sobie nowoczesne miasto przyszłości. Wszystko jest starannie zaplanowane, uporządkowane, kosztownie zaprojektowane i wykonane – nie ma miejsca na zbędne rzeczy czy niedociągnięcia. W przypadku Bilbao motywem przewodnim jest morze i wszystko, co z nim związane. Co prawda miasto to nie znajduje się bezpośrednio nad morzem, ale można tam dojechać w przeciągu 30 minut. Sama nie zdawałam sobie do końca sprawy, dopóki nie zwrócono mi uwagi na niektóre szczegóły. Wszędzie widoczne są motywy statków, masztów, łańcuchów, lin żeglarskich, itp.
Z drugiej jednak strony Bilbao posiada niezwykle klimatyczną starówkę z cudowną architekturą. Tak jakby miasto posiadało dwie zupełnie różne dusze, ale tworzące spójną całość. Poza interesującymi budynkami, możemy zobaczyć inne atrakcje, jak teatr, kościoły czy inne budynki z klimatem.
Oczywiście największą atrakcją, a zarazem wizytówką miasta jest muzeum sztuki współczesnej, czyli Muzeum Guggenheima. Jak na nowoczesny budynek przystało (dla mnie budynek przyszłości), powyginany jest ze wszystkich stron. Ma on powierzchnię 24 000 m². Zbudowany jest m.in. z blachy tytanowej i szkła. Ma dynamiczną formę, składa się z powyginanych elementów, falistych linii i płynnych form. Całość robi oszałamiające wrażenie, a jeszcze o zachodzi słońca, kiedy promienie odbijają światło, jeszcze bardziej podkreślając rangę tego miejsca.
Dla mnie niezbyt zrozumiałe były dwie rzeczy w tym miejscu. Po pierwsze: od frontu muzeum znajduje się ogromna, kolorowa i słodka instalacja (rzeźba) pieska, zwana po prostu „Puppy”. Wykonana jest ze stali nierdzewnej, gleby oraz roślin kwitnących. Z kolei na tyłach budynku straszy przeogromna rzeźba pająka, zwanej „Mama”. Ja panicznie boję się tych insektów (powiem nawet, że ocieram się chyba o arachnofobię) i moją pierwszą myślą po ujrzeniu tejże atrakcji było: „uciekać gdzie pieprz rośnie – byle dalej od tego ohydnego stwora”. „Mama” jest naprawdę ogromna i wygląda naprawdę przerażająco realistycznie. Kiedy jednak oswoiłam się z jej postacią, krążąc wokół niej niczym sęp, dojrzałam coś, co mnie i zniesmaczyło, i przeraziło. W środku swojego odwłoka miała umieszczone… jaja! Wyglądało tak, jakby miała je za chwilę gdzieś znieść. No cóż, tamtejsi architekci maja bardzo bujną wyobraźnię i zadbali o każdy (przerażający) szczegół tego pająka-giganta. Jak wspomniałam wcześniej, taka koncepcja nie do końca przypadła mi do gustu i według mnie takie połączenie gryzie się ze sobą. Ale kimże ja jestem, aby to oceniać? Poza tym, co ja tam się znam na sztuce nowoczesnej? 🙂
Duże wrażenie robią także mosty, z których każdy jest zupełnie inny. I tak mamy „pokrzywiony” most, drewniany, „normalny”, ale także taki z kosmosu, który w nocy świeci na czerwoni-biało dając wrażenie, że zaraz wystartuje i odleci w odległą galaktykę.
Grzechem byłoby nie wspomnieć o cudownym i kolorowym streetarcie 🙂
Nie muszę specjalnie nikomu przypominać, że jestem wielkim żarłokiem, co zapewne ostatnio po mnie widać 🙂 A jeśli chodzi o hiszpańskie jedzenie, to wręcz uzależniłam się od niego. Jednak to, co spróbowałam (i zobaczyłam) w Bilbao, przeszło moje najśmielsze kulinarne oczekiwania (i doznania)! A mowa oczywiście o pintxos, czyli baskijskiej odpowiedzi na popularne w pozostałej części Hiszpanii tapas. Czymże są te tajemnicze przekąski, od których tak się uzależniłam? Są to małe kanapeczki, które zwykle leżą na ladzie baru, po kilka sztuk danego rodzaju na talerzu. Klienci po prostu podchodzą i wybierają te, na które mają ochotę. Nie ma żadnych reguł co do kombinacji składników. Liczy się inwencja osoby, która je przyrządza, a także ich całościowy smak oraz świeżość produktów. A trzeba przyznać, że baskijscy kucharze są prawdziwymi artystami w kuchni, no sami zobaczcie! 🙂
Wszystkie zdjęcia umieszczone w tym poście są moją własnością, chyba że zaznaczono inaczej. Kopiowanie i używanie bez mojej zgody jest zabronione.
Cudne miejsce. Moją uwagę zwróciły kolorowe okna no i oczywiście jedzenie 😀
Rewelacyjny rytuał! Nie ma nic lepszego niż ładowanie baterii na południu… albo nawet na północy Hiszpanii. Też coś czuję, że to będzie mój rytułał. Pozdrowienia 🙂
inny świat, różnorodny, magiczny, piękny 🙂
Co za przygoda piękne zdjęcia bo piękne miejsca i jakie jedzenie 😱
Bardzo ładne zdjęcia, chciałabym kiedyś móc tam pojechać 🙂
Lubię przyglądać się tym wszystkim szczegółom w miastach, a już najbardziej starówkom. 🙂
A w takiej odsłonie tym bardziej. 🙂 Świetnie, kiedy miasto się rozwija, ale też i dba o przeszłość. 🙂
Zdjęcia są świetne! Fajnie, że dodałaś ich aż tyle. 🙂
Marzy mi.się podróż.do Hiszpanii. Odkąd.pamiętam chciałam tam pojechać. Mam nadzieję, że wkrótce moje marzenie się spełni
Bardzo ciekawa architektura 🙂
Świetne zdjęcia, ale tam musi być klimat…:)
Tam nas jeszcze nie było 🙂
Mieszkam w Hiszpanii ale nigdy nie byłam w Bilbao. Często natomiast zwiedzamy Kantabrię i Asturias.
Muzeum z zewnątrz robi ciekawe wrażenie, jednak osobiście sztuka współczesna do mnie nie trafia, więc pewnie bym się w nim nie odnalazł.
Pozdrawiam,
D
Świetny tekst, przydatne informacje. Zdjęcia – przepiękne!
Dziękuję 🙂 Pozdrawiam
Dużo pięknych zdjęć, a w relacjach podróżniczych zdjęcia są przecież najważniejsze:) Ja z kolei byłam w Barcelonie tydzień po przeprowadzeniu referendum, a w Madrycie w dniu przeprowadzenia referndum. Było spokojnie (jeśli chodzi o zamieszki), ale jednak było widać demonstracje i ulice roiły się od flag zarówno przeciwników niepodległości Katalonii jak i zwolenników.
Do Bilbao jeszcze nie dotarłam, chociaż po Kraju Basków już zdarzyło mi się spacerować. Wtedy mój hiszpański też był na poziomie „¿Hola, qué tal?”, ale raczej nie brałam pod uwagę, że baskijski jest bardzo powszechny. Nauczyłam się wówczas „Eskerrikasko” co oznacza „dziękuję” i uważam, że to i tak wiele jak na język, którego nijak nie da się zrozumieć. Przyjeżdżając do mojej cudownej Galicji z kolei nastawiałam się na galisyjski i akurat w A Coruni się go aż tak nie używa, chociaż faktycznie w niektórych miejscach są informacje tylko w tym języku.
Moja koleżanka wyjechało niedawno na erasmusa do Bilbao i właśnie z jej zdjęć byłam zdziwiona tym miejscem, wydawało mi się mało hiszpańskie i bardzo nowoczesne. 🙂 Ale z pewnością ma to też swój urok
Uwielbiam Hiszpanię, chciałabym sobie postopować troszkę po niej.. 😀
Opisywane przez Ciebie miasto Bilbao wygląda przecudownie i muszę przyznać, że chętnie bym się do niego w przyszłości wybrał. Zauroczyła mnie „rzeźba” pieska, ponieważ wygląda przesłodko i cudownie. Najgorzej u mnie by było z hiszpańskim, a co dopiero z Baskońskim (?), bo nigdy nie miałem z nimi styczności! Pozdrawiam 😉
Mam tak samo! Myślę, że zanim się tam wybiorę, wezmę udział w jakimś kursie 🙂 pozdrowienia
Powodzenia 😉 Pozdrawiam
Musieli to museum tak powyginać :-)))
Myślałam ,że to jest rzeźba kota …
ALe i tak lubię Hiszpanię 😉
Hehe, to sztuka nowoczesna, której do końca nie rozumiem 🙂 Pozdrawiam
Hiszpania to moje marzenie, bardzo chciałabym tam pojechać. W tym roku już myślałam, że się to uda, niestety przeprowadzka przekreśliła plany. Mam nadzieję, na przyszły rok 🙂
Starówka zdobyła moje serce:)taka bardzo ciekawą i nowoczesna infrastrukturę prezentuje Walencja, właśnie ta rzeźba pająka takie skojarzenie mi nasunęła
O Bilbao już słyszałam, a po Twojej relacji mam jeszcze większa ochotę odwiedzić. I na pewno odwiedzę!