Ciężko zobaczyć Gwyneth Paltrow w komediowym wydaniu. W „Szkole Stewardes” udowadnia, że żadna rola nie jest jej straszna.
Młoda Donna Jensen (w tej roli Gwyneth Paltrow) pochodzi z małego miasteczka Silver Springs w Nevadzie. Podejmuje pracę w supermarkecie, jednak nie ma tam perspektyw na świetlana przyszłość. Oglądając telewizję trafia na program, w którym występuje Sally Weston (Candice Bergen) – najsławniejszą stewardessę w Ameryce. Pod wpływem obejrzanego wywiadu, Donna postanawia pójść w ślady idolki i pragnie zostać gwiazdą międzynarodowych linii lotniczych. W jednej chwili pakuje swoje walizki i wyrusza do wielkiego miasta spełnić swoje marzenia. Na początku zatrudnia się w podrzędnej linii lotniczej, w której poznaje dwie zakręcone stewardessy – Sherry (Kelly Preston) oraz Christine (Christina Applegate). Wszystkie trzy kobiety zapisują się na kurs szkolenia stewardess, który organizują renomowane linie lotnicze Royalty Air. Zanim marzenie dziewczyny się spełni, w jej życiu przewinie się kilkunastu dziwnych pasażerów, kilka zazdrosnych i wrednych koleżanek oraz kilku życiowych komplikacji.
Donna kierowana impulsem bez chwili namysłu postanawia porzucić swoje dotychczasowe małomiasteczkowe życie i wyrusza spełnić swoje marzenia. Jednak zadanie to nie jest takie proste. Na swojej drodze spotyka kilku przystojniaków. Z jednym z nich, przystojnym Tedem (Mark Rufallo) planuje przyszłość. Połączenie miłości z wymarzoną pracą nie jest łatwym zadaniem. Donna staje przed trudnym wyborem.
W „Szkole stewardes” Gwyneth Paltrow udowodniła, że posiada poczucie humoru i dystans do swojej osoby. Zawsze odbierałam ją za aktorkę sztywną i bez pomysłu na swoją karierę. Przyznam, że w tej roli wypadła zadowalająco. Świetnie swoją rolę wykreował Mike Myers, który wcielił się w rolę Johna Witney’a, zezowatego legendarnego instruktora lotów. Także Mark Rufallo, którego w pierwszym momencie nie poznałam i uważam, że nie pasuje do roli romantyków, wypadł przekonująco.
Z pozoru banalna fabuła, w której to dziewczyna bez wahania rezygnuje ze swojego obecnego życia i wyrusza w świat spełniać swoje marzenia, może wydawać się, że film będzie nudny. Wcale tak nie jest. Są momenty, w których razem z bohaterką cierpimy i płaczemy, ale są również chwile, w których cieszymy się i radujemy z sukcesów Donny. Żadna droga do spełnienia własnych marzeń nie jest prosta, nawet w filmach, a historia Donny udowadnia, że bez wyrzeczeń nie osiągnie się sukcesów. Myślę, że każda kobieta może utożsamić się z główną bohaterką. „Szkoła stewarses” jest świetnym filmem w sam raz na długie, jesienne wieczory.