Paulina Paprocka napisała książkę o tytule „Tysiąc lat samotności”, która jest zbiorem luźnych zapisków z podróży po świecie. Możemy tutaj zobaczyć odniesienia do dwóch wielkich dzieł: „Sto lat samotności” oraz „Dwadzieścia tysięcy mil podwodnej żeglugi”. Książka Pauliny jest dziennikiem podróży, rozumianej na kilka sposobów. To po prostu opowieść o wędrowaniu, dosłownym przemierzaniu setek kilometrów, by jak najwięcej zobaczyć, wchłonąć, zapamiętać, a nade wszystko poczuć.
Paulina Paprocka żyje, aby podróżować, i podróżuje, aby żyć. Jak sama twierdzi – to sens jej istnienia. Niepotrzebne jej żadne przewodniki. Wybiera własne ścieżki, chłonie barwy, zapachy i smaki, a w bagażu niesie przede wszystkim ciekawość świata. Nie zwiedza metodycznie i dokładnie, nie zalicza muzeów, pomników i innych dóbr kultury. Zdaje się po prostu na żywioł, intuicję, przypadek, w dodatku nigdy jeszcze nie pożałowała swojej spontaniczności. Czasami jeździ turystycznie, z biurem podróży, jednak najbardziej lubi sama wybierać kirunki i podążać własnymi ścieżkami, by zatrzymywać się tam, gdzie serce podpowie i naj ka długo chce. Wchodzi swobodnie do domów znajomych, zagląda im w garnki, smakuje miejscowe potrawy, bo przecież wszystkiego trzeba spróbować. Autorka udowadnia, jak ważne jest życie w zgodzie ze sobą, swoimi marzeniami i pragnieniami, za którymi warto podążać.
Miałam duże oczekiwania względem tej książki, ale niestety się rozczarowałam. Jako solo podróżniczka, chociaż wcale nie utożsamiam się z samotnością w trakcie podróży, sądziłam, że książka totalnie mnie kupi. Spodziewałam się, że z wypiekami na twarzy będę czytać o fascynujących historiach i niesamowitych opowieściach, które przytrafiły się autorce w trakcie jej wojażek, głębokich życiowych przemyśleniach i „wietrzeniu” głowy czy poznanych na trasie ludzi – rzeczy, które zazwyczaj mnie spotykają w drodze. Niestety, otrzymałam jedynie pobieżne pamiętnikowe opisy i wspomnienia podróży sprzed 20-25 lat do czasów obecnych. Chociaż godne podziwu jest to, że Paulina pamięta co zamówiła wtedy w restauracji na obiad albo jaką książkę czytała jej współtowarzyszka, to jednak taka forma podróżniczych opowieści do mnie nie przemawia. Może i jestem brutalna, ale jak wspomniałam wyżej – wszystko przez wysokie oczekiwania.
Szkoda, bo pomysł miał ogromny potencjał. Takie skakanie po wspomnieniach wprowadza chaos, nie ma tu żadnej spójności. Dużym plusem tych opowieści jest to, że autorka propaguje ideę slow trawel – nigdzie jej nie spieszno, nie odhacza kolejnych atrakcji na liście, po prostu rozkoszuje się tą chwilą wolności. To, co jeszcze jest tu pozytywne, że Paulina jest bardzo ciekawa i tolerancyjna, jest otwarta na inne kultury i pragnie poznawać i doznawać różnych doświadczeń. Także to, że ma odwagę, aby podążać własnymi ścieżkami i spełniać własne pragnienia jest imponujące. Patrząc na okładkę, która jest mapą z zaznaczonymi miejscami odwiedzonymi przez Paulinę, to robi wrażenie. Nie da się ukryć, że zwiedziła kawał świata, tylko mogła ten świat opisać w nieco bardziej poukładany i porywający sposób 🙂

