Hiszpania jest bardzo bliska memu sercu. To taka bezwarunkowa miłość, ze wszystkimi wadami i zaletami. Posiadam dużą wiedzę na temat hiszpańskiej kultury i wszystkiego, co jest z nią związane. Nie spoczywam jednak na laurach i czytam niemal wszystko, co wpadnie w moje ręce i dotyczy Hiszpanii. Ostatnio sięgnęłam po najnowszy reportaż Katarzyny Kobylarczyk „Ciałko. Hiszpania kradnie swoje dzieci” i okazało się, że jednak niewiele wiem. Autorka skrupulatnie opisuje brutalny i okrutny proceder powszechnie stosowany w mrocznych czasach dyktatury generała Franco, o którym nie miałam zielonego pojęcia.
Chociaż w dzisiejszych czasach Hiszpania uznawana jest za kraj rozwinięty, tolerancyjny i otwarty, to jeszcze kilkadziesiąt lat temu był swoim całkowitym przeciwieństwem. Trzy lata okrutnej wojny domowej, a następnie ponad 35-letnia dyktatura gen. Francisca Franco na zawsze odcisnęły swoje piętno. Przez kolejne lata ten brutalny proceder uchodził płazem wszystkim oprawcom. Oficjalnie wyszedł na jaw dopiero w 1999 roku za sprawą wyroku hiszpańskiego Sądu Najwyższego, który orzekł, że od tej pory każde dziecko ma prawo wiedzieć kim są jego rodzice. Od tego momentu do biura prawnika Enrique Vili Torresa zaczęli pojawiać się nowi klienci, którzy od sąsiadów dowiedzieli się, że zostali adoptowani, to w ich dokumentach nie było po tym śladu. Enrique nazwał ich hijos falsos, czyli fałszywymi dziećmi, a ich liczbę oszacował na około trzystutysięczny!
Katarzyna Kobylarczyk w swojej najnowszej książce opisuje jeden z najbardziej wstrząsających rozdziałów w najnowszej historii Hiszpanii, nadal pełen pytań pozostawionych bez odpowiedzi. Ana Belén była już dorosła, gdy dowiedziała się, że została adoptowana. Wiedzieli o tym wszyscy, znajomi, rodzina, sąsiedzi. Każdy, poza nią. Paco i Rafaela usłyszeli, że ich bliźniaki umarły. Jeden jeszcze w brzuchu matki, drugi zaraz po porodzie. Nigdy jednak nie zobaczyli swoich dzieci. Czy na pewno nie żyły? Inés dostała wytyczne od lekarza – musiała zacząć źle wyglądać, skarżyć się na mdłości, ukrywać przez pewien czas w domu. A potem telefon, że ma dla niej niespodziankę – dziewczynkę „maleńką, śliczną i do zabrania od razu” ze szpitala. Ale to tylko kilka takich historii, bo w całej książce pojawia się wielu skrzywdzonych bohaterów. Ich losy przeplatają się w niej z realiami panującymi w XX-wiecznej Hiszpanii, w czasach wojny domowej i reżimu, do którego doprowadziła. Obrazami przerażających zakładów dla kobiet, które zostały więźniami politycznymi, i ich nowo narodzonych dzieci oraz internatów, w których nawraca się dziewczyny, które zeszły na „złą drogę”.
„Ciałko. Hiszpania kradnie swoje dzieci”, to książka przede wszystkim o kobietach. O kobietach, które w patriarchalnej i frankistowskiej Hiszpanii pozbawione zostały jakichkolwiek praw. O kobietach, które w późniejszej, już nie frankistowskiej, ale wciąż patriarchalnej i ultrakatolickiej Hiszpanii, łatwo mogły zostać oszukane i wykorzystane. O niezamężnych ciężarnych, które nazywano dziwkami i zmuszano do adopcji, by oczyścić ich dzieci z grzechu. A także o ich dzieciach, które po latach dowiadywały się, że zostały kupione przez adopcyjnych rodziców. O „fałszywych dzieciach”, w których dokumentach nie było śladów o adopcji, ale też „ukradzionych dzieciach”, których biologicznym matkom powiedziano, że zmarły po porodzie i nigdy nie pokazano ciałka. O niesprawiedliwości społecznej, bezsilności, wykorzystaniu i bezkarności oprawców.
Katarzyna Kobylarczyk ma już na swoim koncie kilka reportaży dotyczących Hiszpanii, m.in. „Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty”. Chociaż jestem fanką jej twórczości, to przyznaję, że lektura tego reportażu wstrząsnęła mną dogłębnie.”Ciałko. Hiszpania kradnie swoje dzieci” to trudna i poruszająca lektura, ale z drugiej strony nie da się od niej oderwać. Dawno nie czytałam tak dobrego reportażu.

